sobota, 25 lipca 2015

Opowiadanie 2. Część 17.

Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z bardzo istotnej rzeczy, którą do tej pory jakoś skutecznie, pochłonięta "ważniejszymi" sprawami, zdołałam wyprzeć... chociaż w sumie... walić to. Jakim cudem? Czemu? Dlaczego przeszłam koło tego mimochodem i nawet nie zapytałam? Serio, chyba jestem aż tak głupia, że sama do tej pory nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi, gdyby nie pytanie mojego męża. Zdaję sobie sprawę, że wcale nie musiał pytać, a jedynie chciał w jakiś sposób zacząć ten temat. To logiczne, że doskonale wiedział, iż paraliż zawładnął moimi nogami, przecież w innym razie nie skierowałby takiego zapytania w moją stronę.
Potrzebowałam sporej chwili, aby sobie to wszystko uświadomić i jakkolwiek poukładać w mojej głowie, chociaż nawet wtedy nie dałam mu jasnej odpowiedzi. Zakładam, że nawet na nią nie czekał, przecież wiedział.
- Jak? - po prostu rzuciłam jedno krótkie słowo, gdy on nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Masz uszkodzony nerw w nodze odpowiedzialny za ich pracę. - wciąż intensywnie spoglądał w moim kierunku. - Nogach... - poprawił się po chwili jeszcze bardziej zmieszany.
- Ale w obu? Jak? - byłam bliska załamaniu. Poprawka. Załamana byłam od początku, ale jakoś starałam się dusić to w sobie. Byłam bliska całkowitemu rozsypaniu się.
- Niefortunnie wyszło. Miałaś je blisko siebie i podczas wypadku zostały przygniecione przez jakąś część samochodu, dodatkowo jeszcze napierały na siebie.
- Wyjdę z tego? - przestałam się cackać. Zapytałam wreszcie o coś, co w tej sytuacji było dla mnie najważniejsze i choć niezmiernie bałam się odpowiedzi to czekałam na nią, nie było innego wyjścia.
- Hana... - zaczął, a ja od razu zorientowałam się do czego zmierza.
- Piotr, tylko szczerze. Jestem twoją żoną, jestem lekarzem. - ha, jakby nie wiedział. - Bądź ze mną szczery.
- Więc w tym momencie jeszcze nic nie wiemy. Potrzeba trochę czasu, żeby zobaczyć czy te uszkodzenia są nieodwracalne, czy może wszystko wróci do normy. Musimy czekać. - ledwo zauważalnie przy tym drasnął mnie o nogi. Nie wiedział, że ja widziałam, ale niestety widziałam. Zapewne chciał zobaczyć czy może chociaż drgną, może cokolwiek. Nic, nie było żadnej reakcji...
- W takim razie czekajmy. - dodałam stanowczo, choć głos mi się łamał. - Zawieziesz mnie do mojego synka? - otarłam dwie łzy, które płynęły mi po policzku. Uświadomiłam sobie, że miałam cesarskie cięcie, byłam nieprzytomna, co znaczy, że jeszcze ani razu go nie widziałam. Trzeba to szybko zmienić. Już nie mogę się doczekać, aby ujrzeć nasze małe, wielkie szczęście.
Pielęgniarka, która przywędrowała minutę później do sali chciała pomóc mi wejść na wózek i prowadzić go, jednak Piotr uznał to za zupełnie zbędne i w miły sposób odprawił ją. Stwierdził, że sam sobie w zupełności poradzi i nie są mu potrzebne jeszcze dodatkowo osoby trzecie.
Starałam się z całej siły i prawie samodzielnie zdołałam usadowić się na wózku, prawie... Następnie Piotr stanął za mną i sprzętem i zaczęliśmy jechać. Wiedziałam, że już lada chwila nastąpi to spotkanie i chociaż w tym momencie złe uczucia odstąpiły miejsca rym dobrym. Dziękowałam za to i w myślach prosiłam, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Nie chciałam znowu wracać do szarej rzeczywistości i walczyć o to, czy będę mogła jeszcze chodzić.
Znaleźliśmy się przed salą, gdzie leżały dzieciaki, jednak nie wjechaliśmy od razu. Właściwie poprosiłam Piotra, abyśmy chwilę zostali i popatrzyli na ten widok.
W środku przy naszym małym chłopczyku był Przemek, który pod swoim ramieniem trzymał Tosię. Oboje szeroko się uśmiechali i wpatrywali w szybę, za którą grzecznie spał Eryk.
- Specjalnie poprosił Olę, żeby ktoś ją zastąpił i poszła do domu zająć się Franią, żeby mógł przyjechać tu z Tosią. - powiedział do mnie Piotr, kiedy również się w nich wpatrywał.
- Co?
- No tak, bo wiesz, ona też widziała ten wypadek. Bardzo się bała i robiła ciągle histerię, że chce tu przyjść. Jeszcze, kiedy dowiedziała się, że ma już brata to już w ogóle wpadła w szał. Przemo wreszcie uległ i poprosił Olę, która oczywiście się zgodziła. Jeszcze wcześniej dla pewności zadzwonił do mnie. No powiem ci, że ten chłopak robi na mnie coraz lepsze wrażenie. - dodał i pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
- Bo to mój brat. - cicho odparłam, chociaż wiedziałam, że Piotrek słyszał.
Byłam dumna z Przemka, że mam takiego wspaniałomyślnego i pomocnego brata. Byłam dumna z Piotra, że mam takiego idealnego i kochającego męża. Byłam dumna z Tosi, że mam taką dorosłą i pewną siebie małą dziewczynkę. Najbardziej jednak byłam dumna z Eryka, że mimo wszystko dał radę, przetrwał i dzięki jego walce, mogę mieć takiego synka.


Ciąg dalszy problemów z internetem, ale na szczęście na tym już koniec i wszystko wraca do normy, chociaż oczywiście jeszcze raz przepraszam, że tyle musieliście czekać.
Jak wam się podoba? Dobrze mi idzie? Zachęcam do dzielenia się waszą opinią ze mną w komentarzu. Dla was kilka kliknięć, a dla mnie mega kop do dalszej pracy.

Pozdrawiam, Patrycja

niedziela, 12 lipca 2015

Opowiadanie 2. Część 16.

Nie miałam szans w starciu z tym gigantem. Nadawałby się prędzej na ring bokserski niż pracę na oddziale w szpitalu. Kim jest ten człowiek?
Po dosłownie już kilku sekundach w pełni zorientowałam się, że moja walka z nim jest całkowicie bezsensowna i z góry skazana na porażkę. Odpuściłam wreszcie i przestałam się wyrywać. Wsunęłam się potulnie w głąb wózka i skończyłam wiercić. Wiedziałam, że teraz jego ruch i oczekiwałam go. Moje wszystkie zmysły były wyostrzone i gotowe, niezależnie od tego, co mnie czeka.
Mężczyzna na migi pokazał mi, że mam zostać w miejscu i się nie ruszać, albo stanie się coś złego. Od razu zrozumiałam i wiedziałam już, że na pewno nie będę próbować żadnych sztuczek. On również był tego świadomy. Zdawałam sobie sprawę, że nie zaryzykuje. Byłam zbyt przerażona. Paraliż ogarnął moje ciało, nie ruszałam się nawet o milimetr, a oddychałam tak płytko, na ile to tylko możliwe. Dlaczego nie powiedział jeszcze ani słowa? Nie chce zdradzać głosu czy może ma inne powody?
Bezszelestnie oddalił się ode mnie i wszedł do sali, gdzie leżały wcześniaki w inkubatorach, a ja w
myślach jedynie modliłam się, żeby wszystko z synkiem było w porządku. Przeleciałam wzrokiem po rządkach sprzętu i naklejkach na nich umieszczonych. Nigdzie nie było napisu: Eryk Gawryło...
Wtem mój wzrok powędrował znów do rosłego mężczyzny, który skierował się na sam tył sali. Było tam coś zasłoniętego ogromnym kocem. Upewnił się, że patrzę i jednym ruchem zrzucił ową zasłonę. Krzyczałam w niebo głosy.
- Coś ty mu zrobił?! - wrzeszczałam ciągle, a choć on znów zasłonił przykryciem ciało, to w mojej głowie wciąż odtwarzał się jeden obraz.
Przed dzieckiem była ogromna plakietka, a na nim jego dane, dane naszego synka. Wszystko super tylko chłopiec był położony na wznak, bez rączek, bez nóżek, które leżały bezwładnie zupełnie obok. Sam tułów mojego pierworodnego. Te niewinne, umarłe spojrzenie...
Do końca życia nie wyprę tego obrazu z mojej pamięci. Do końca mojego życia będzie mnie prześladować...
 
* * *
 

Otworzyłam oczy i natychmiast poczułam własny pot, który obiegł całe moje ciało. Pochłaniałam oddechy bardzo łapczywie i szybko, jakby w każdej chwili mogłoby mi ich zabraknąć. Gdy tylko zamknęłam kilka razy oczy, aby mrugnąć, wciąż widziałam ten okropny widok. Najgorsze było jednak to, że  nie wiem czy to tylko sen... To zdarzyło się naprawdę czy nie?
Byłam coraz bardziej przekonana, że sobie tego nie wyśniłam. Nie byłam w ciąży, paraliż ogarnął moje nogi, wszystko się zgadzało...
Moje koszmary przerwał dopiero po chwili wchodzący do sali Piotr. Natychmiast się rozpłakałam, a kiedy tylko podszedł bliżej rzuciłam mu na szyję. Teraz już wiedziałam - to tylko cholerny koszmar, w którym nikt nie wydusił do mnie nawet słowa.
Tkwiliśmy tak w uścisku dłuższą chwilę. Musiałam się pozbierać i wciąż utwierdzać na nowo w przekonaniu, że to był tylko sen, chociaż wiedziałam, że niestety na długo nie wyprę go z pamięci.
- Co z dzieckiem? - oprzytomniałam po chwili i kiedy wróciłam do rzeczywistości od razu zadałam pytanie.
- Było źle, Hana. - wybąkał. - W sumie nadal nie jest za dobrze. Leży w inkubatorze. Całe szczęście chyba nie ma żadnych obrażeń związanych z wypadkiem, chociaż wciąż sprawdzają.
- Nic mu nie jest? Naprawdę?
- Oby, pielęgniarki mówią za to, że jest bardzo głośny, więc nie będziemy mieli lekko. - próbował poprawić mi humor i delikatnie zmienić temat. Chyba jednak nie jest do końca w porządku.
- Kiedy wracamy do domu? - chciałam jak najszybciej znaleźć się w naszych czterech ścianach i cieszyć powiększoną rodziną oraz przede wszystkim, jak najszybciej wyprzeć z pamięci te przykre w skutkach zdarzenia.
- Mały będzie musiał jeszcze trochę tu zostać, ale o niego się nie martw. Gorzej z tobą... - wybąknął ledwo słyszalnie.
- Co? - całą uwagę do tej pory skupiłam na dziecku.
- Hana, czujesz nogi? - zapytał, a mnie znowu ogarnęło to wstrętne uczucie, które wróciło z podwojoną mocą - przerażenie...


I jak? Zachęcam do komentowania i śledzenia dalszych losów mojego opowiadania. Mam nadzieję, że wam się podoba i wywiera na was chociaż jakiś dreszczyk emocji.

Pozdrawiam, Patrycja