poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 21.

Precyzyjne omówienie i przyjrzenie się całej sprawie zajęło nam trochę ponad godzinę. Opracowaliśmy wspólną taktykę i teraz mogliśmy jedynie czekać na termin rozprawy. Mam nadzieję, że to wystarczy, bo zupełnie szczerze to nawet nie dopuszczam do siebie innej myśli, nie jestem w stanie. Jeżeli Piotr naprawdę straciłby prawo do wykonywania zawodu, a ja przez cały czas byłabym uziemiona na tym cholernym wózku to... naprawdę bylibyśmy skończeni. Stop. Pod żadnym pozorem nie możemy do tego dopuścić. Teraz nie jesteśmy sami. Mamy jeszcze dwa małe szkraby do opieki. Musimy się nimi zająć. Ostatecznie mają tylko nas. 
- Myślisz, że się uda? - spytał mnie spojrzeniem pełnym niepewności mąż, kiedy tylko drzwi od gabinetu się za nami zamknęły. 
- Musi. Nie mamy wyjścia. - przytuliłam go. - Chodź, rozprawa dopiero za miesiąc. Nie myśl teraz o tym, nie warto. Są przyjemniejsze rzeczy. - starałam się go pocieszać, kiedy przemierzaliśmy korytarz, aby dotrzeć z powrotem do naszego synka. 
Miałam rację. Są przyjemniejsze rzeczy i to znacznie. Przekonaliśmy się o tym, kiedy niespełna piętnaście minut później oznajmiono nam, że Eryk może już opuścić szpital i przenieść się do domu. Byłam naprawdę szczęśliwa, ale wiedziałam również, że nie będę mogła odwiedzać go, kiedy tylko zechcę. Niestety to, że on może już wyjść nie jest równoznaczne z tym, że i ja. Było jednak coś, co wybijało się przed te wszystkie informacje i już wcześniej nie dawało mi spokoju - jak poradzi sobie Piotr z dwójką malutkich dzieci sam? Na szczęście miałam takie obawy już wcześniej, a raczej naprowadziła je na mnie Monika (pielęgniarka) i dzięki temu miałam czas do namysłu. 
- Hana, będę musiał wziąć urlop. Inaczej nie ma sensu. Nie dam rady sam z Tośką i Erykiem wszystkiego ogarnąć. On jest taki malutki. - martwił się. 
- Spokojnie kochanie. - pocałowałam go w policzek. - Mam układy i jestem już świadoma od dwóch dni. - znacząco do niego mrugnęłam. 
- Czekaj, co? - nagle ożył. 
- Haha, słuchaj. - kontynuowałam. - Zadzwoniłam po twoją mamę, ale powiedziała, że nie da rady przyjechać przez pracę czy coś w tym stylu, więc zadzwoniłam do swojej. Miała pełno zaległych dni wolnych i i tak planowała przyjechać zobaczyć wnuka no i dowiedzieć się dokładnie wszystkiego o wypadku, więc złożyła pojedyncze wolne w całość i wyszło jej kilka porządnych tygodni. Dogadałyśmy się ze wszystkim i byłam zadowolona, ale wczoraj zadzwoniła twoja mama. Powiedziała, że rodzina jest dla niej najważniejsza i odwołała wszystkie projekty i też jest wolna.- zaśmiałam się, bo byłam już pewna po kim Piotr ma tak dobre serce. - Mówiłam, że już nie trzeba i w ogóle wszystko jej wyjaśniłam, ale uparła się i powiedziała, że też wpada i koniec. Na koniec stwierdziła, że to jeszcze lepiej, że będą we dwie, bo przynajmniej trochę poplotkują. Więc... - musiałam złapać porządną ilość powietrza, aby ponownie przejść dalej. - Masz do pomocy dwie doświadczone mamuśki, Piotrek. - wreszcie skończyłam cała rozpromieniona. - W trójkę na pewno dacie sobie radę lepiej niż ja. 
- Nikt nie da sobie z nim rady lepiej niż ty. Jesteś jego mamą. - opiekuńczo pocałował mnie w czoło. 
- A ty tatą. - przysunęłam się do niego. 
Przez tą krótką chwilę nie myślałam o niczym innym tylko naszej szczęśliwej rodzince. Było nam tak dobrze. Eryk wkrótce zobaczy babcie. Będzie szczęśliwy, a kiedy on jest szczęśliwi wszyscy wokół są szczęśliwi. 


Zachęcam do komentarzy! Im więcej tym szybciej następna część. Nie ukrywam, że bardzo na was liczę. Mam nadzieję, że dacie radę to i ja się postaram. 

Pozdrawiam, Patrycja

środa, 19 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 20.

- Chciałabym być przy tej rozmowie. - odparłam pewnie, kiedy już prawie zakończyliśmy temat.
- Dobra, dam ci znać jak już będę wiedział kiedy i gdzie. - powiedział mój mąż, jednocześnie kiwając głową. Pocałował mnie w polik i przy drzwiach zdążył jeszcze pomachać, po czym szybko wyszedł z sali. W sumie nie dziwne, że się spieszył. Pewnie myślał, że wdrożenie mnie w sytuację potrwa nieco krócej, dzięki czemu zostanie mu trochę czasu. Był jednak w sporym błędzie i właśnie dlatego musiał prawie pędzić na swoją zmianę. To lekarz powinien czekać za pacjentem, a nie na odwrót..
Kiedy zostałam sama zaczęłam pracować nad moimi nogami. Spędzałam nad tym naprawdę dużo czasu oprócz samych rehabilitacji. W każdej wolnej chwili ćwiczyłam je. Uparłam się, obiecałam to Lenie i przede wszystkim samej sobie, dlatego chciałam dotrwać w obietnicy. Mój początkowy optymizm nieco już jednak słabł, kiedy z dnia na dzień nie było wciąż żadnych zmian, a ja coraz bardziej zaczynałam przyzwyczajać się do roli kaleki.
Około godzinę później przyjechała moja ulubiona pielęgniarka, aby zabrać mnie już na taką prawdziwą i powiedzmy profesjonalną rehabilitację.
- Widzę jak bardzo się starasz dla swojego cudownego synka. Dasz radę. - odparła w trakcie naszej krótkiej podróży. Całkiem nieźle się dogadywałyśmy o czym świadczył już sam fakt, że praktycznie od pierwszego dnia byłyśmy "na ty".
- Widziałaś go? - próbowałam skupić się na dziecku. Rozmowy o moim malutkim skarbie od razu poprawiały mi humor.
- Oczywiście, że tak. Codziennie chociaż na pięć minut do niego zaglądam. - ciepło się do mnie uśmiechnęła. - Gdybyś tylko widziała ile osób stąd go odwiedza.
- Bo zaraz zrobię się o niego zazdrosna. - zażartowałam, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem. - Sama pędzę do niego od razu po ćwiczeniach i już nie mogę się doczekać. - całkowita prawda. Kochałam wszystkich, którzy mnie odwiedzali i całą atmosferę tu panującą, jednak najlepsze momenty moich dni tu to bezkonkurencyjnie liczne odwiedziny synka. Nie mogłabym wybrać nic lepszego. Nie wyobrażam sobie mojego pobytu tutaj bez niego.
- Ma twoje oczy. - serdecznie powiedziała, ścisnęła nieco mocniej moją dłoń i oddaliła się.
"Witajcie ćwiczenia, tak bardzo tęskniłam" - pomyślałam sobie w duchu i zaśmiałam się.
Trzy godziny później siedziałam (w sumie jak cały czas) zadowolona przy Eryku i podziwiałam jak śpi. Zrobiłam mu kilka zdjęć i wysłałam do jego dziadków. Próbowałam jak najbardziej wykorzystać tę chwilę i cieszyć się nią, jednak w głębi i tak prześladowała mnie sprawa z sądem. Już na rehabilitacji dotarło do mnie, że to tak naprawdę moja wina. Jakby nie patrzeć to ja spowodowałam wypadek i to przeze mnie mój mąż ma problemy. Gdybym tylko bardziej uważała nic takiego nie miałoby miejsca. Moja głupota doprowadziła nas wszystkich do tego punktu.
- O czym myślisz kochanie? - zapytał cicho Piotr, zachodząc mnie od tyłu.
- O wszystkim i o niczym... - powiedziałam ogólnie.
- Przepraszam, że przerwałem, ale jeśli nadal chcesz być przy tej rozmowie to musimy już iść do gabinetu Trettera. Zaraz powinien być Falkowicz i zaczynamy.
- Jasne, już idę. - szybko pożegnałam się z synkiem i pozwoliłam mężu pchać mój wózek.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu Andrzeja jeszcze nie było. Poświęciłam ten czas na przywitanie się z naszym dyrektorem i krótkiej rozmowie oczywiście o nikim innym, jak o Eryku. Tretter od razu powiedział, że także codziennie do niego zagląda. To było jak miód na moje serce.
- Mały ma normalnie więcej gości niż ja. - zaśmiałam się. - Z tego co mi wiadomo to odwiedza go z pół personelu.
- Prawda, jest naszym oczkiem w głowie. - zawtórował mi dyrektor. - Wczoraj nawet musiałem przegonić kilka pielęgniarek, bo niestety praca wzywała, a one tylko stały i wpatrywały się w tego małego bobasa.
Wszyscy troje zaczęliśmy się śmiać i dalej rozmawiać, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły.
- O, proszę, co tu tak wesoło? Coś mnie ominęło? - powiedział Falkowicz, który raczył zaszczycić nas swoją obecnością.
- Już wszyscy w komplecie, więc możemy od razu zaczynać. - dyrektor natychmiast spoważniał, a przyjemna aura całkowicie uleciała.


Zachęcam do komentowania! Jak myślicie co z tego wyniknie? Macie jakiś ciekawy pomysł? Może wykorzystam, śmiało piszcie!
PS: Nie przeraził was mój nowy avatar (czyt. ja)? haha

Gorąco pozdrawiam, Patrycja

czwartek, 13 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 19.

To nie był krzyk spowodowany nagłym bólem lub czymś podobnym. To było po prostu zaskoczenie, które już po chwili przemieniło się w bardzo pozytywne odczucia. Może los mimo wszystko wciąż stara się do mnie uśmiechnąć... przecież otaczam się tak wspaniałymi ludźmi.
Nie wiem, jakim cudem w tej stosunkowo małej sali zmieściło się tyle bliskich mi osób. Szpital przestał funkcjonować czy co? Naprawdę wszyscy mogli tu przyjść tylko ze względu na mnie?
Był Przemek z Tosią, którzy chyba jednak "pomylili" kierunki i nie znaleźli się w bufecie. Była Agata ze Szczepanem, Lena z Witkiem, Tretter, Wiktoria z Adamem i inne znajome twarze. Każdemu z osobna byłam ogromnie wdzięczna za wsparcie, jakiego mi udzielili przychodząc tutaj.
Wymieniliśmy słowa i czułości, ale nawet nie zdążyło minąć pięć minut, gdy ludzie się rozproszyli. Oczywiste, szpital wrócił do normalności. Ktoś przecież musiał pracować, kiedy Hanka sobie odpoczywa (tak, wiem, śmieszne xd).
Została z nami jedynie Lenka, która jako jedyna nie była w pracy i po prostu mogła sobie na to pozwolić oraz mój brat z Tosią. Chciałam wygadać się swojej przyjaciółce, bo naprawdę było mi to bardzo potrzebne. Piotr chyba i tym razem zrozumiał. Postanowił spędzić trochę czasu z córką, odciążając tym samym Przemka, który mógł już na spokojnie wrócić do domu, do swojej własnej córeczki i pięknej dziewczyny.
Rozmowa trwała w nieskończoność i na szczęście nikt nie zdołał nam przeszkodzić. Lenka została wtajemniczona w każdy szczegół, który sama pamiętałam i udzieliła mi przy tym wręcz niesamowitego wsparcia. Zapewniała, że dam radę i nogi ostatecznie wrócą do pierwotnego stanu. Jeszcze raz przybliżyła mi dawną sytuację Witka, aby uargumentować swoje przeczucia. Była taka pewna, że wyjdę z tego i nawet nie dopuszczała do siebie innej myśli. Szczerze mówiąc, zaczynała mnie zarażać tym optymizmem i chyba uwierzyłam w jej słowa. Sama przecież tyle przeszła, a po każdym trudzie stawała się jedynie coraz silniejsza. Dobrze jej to robiło, Chciałam też taka być i pierwszy raz byłam naprawdę pewna, że wygram tę walkę. Zaprę się w sobie i dam radę.
Nasze pogaduszki były całkowicie szczere i jakimś cudem zdołały porządnie wesprzeć mnie na duchu. Postanowiłam sobie już wcześniej, że tym razem się nie popłaczę, przecież nie mogłam tego ciągle robić i choć wytrwałam w moim postanowieniu, to na końcu byłam bardzo blisko przekroczenia wyznaczonej sobie granicy. Uściskałyśmy się przyjacielsko, a potem Lena musiała już uciekać do dziecka, które zostawiła u sąsiadów. Ja też teraz miałam moje dziecko, stuprocentową rodzinkę, wreszcie.

* * *

Minęło kilka dni, a wszystko jak dotąd pozostało niestety bez zmian. Nogi ani drgnęły, choć zaczęłam już spędzać kilka godzin dziennie na rehabilitacji ich. Muszę wyzdrowieć dla Piotra, Tosi i Eryka. 
- Hej kochanie! - Piotr przywitał mnie całusem w polik, kiedy wypowiadał te słowa. Zawsze najpierw wstępował do Eryka, a od razu potem do mnie.
- Stało się coś? - spojrzałam na niego poważnie. Niby wszystko było tak samo, ale jednak nie. Znałam go aż za dobrze i domyśliłam się po ruchach i gestykulacji, że jednak coś jest na rzeczy. Mimo, że tak nieudolnie próbował to przede mną zataić. 
- Co, skąd wiesz? - upewnił się, że nie zgniecie moich nóg i usiadł naprzeciwko mnie. 
- Po prostu wiem.. co jest? 
- Nie musimy o tym teraz rozmawiać, jest jeszcze czas. Muszę dokładniej omówić wszystko z Tretterem i Falkowiczem... - zaczął nieśmiało.
- Dlaczego niby z nimi? O co tu chodzi? - teraz już naprawdę zaczynałam się porządnie martwić. 
- Bo widzisz, Hana... ten facet, z którym miałaś wypadek..
- Proszę cię, nie przerywaj i przejdź do sedna. Chyba wiesz, jak się teraz denerwuje. 
- No dobrze, dobrze. - zrobił chwilową pauzę i zaczął mówić dalej. - na początku było okej i był jedynie na obserwacji. Już miał wychodzić, ale nagle jego stan mocno się pogorszył. Jego żona pozywa szpital... a właściwie nie szpital, mnie... za to, że nie udzieliłem mu pomocy.
- Ale przecież udzielałeś pomocy mi! Ja też byłam ranna i w dodatku w trzecim trymestrze ciąży! - krzyknęłam nerwowo i odruchowo zaczęłam go bronić. 
- No tak, masz pierwszeństwo, oczywiste. Tylko chodzi o to, że ja w ogóle się nim nie zainteresowałem, a jedynie skupiłem na tobie, a nie jestem jedynie twoim mężem, ale jestem też lekarzem, Hana. Powinienem był sprawdzić jego stan...
- Sam mówiłeś, że wydawał się tylko lekko poobijany. Poza tym jestem twoją żoną, wiadomo, że chciałeś ratować mnie. - wciąż ciągnęłam. 
- No właśnie.. zachowałem się nieprofesjonalnie... są na to świadkowie. Dostałem już pismo do sądu. Tretter na pewno też. Muszę z nim pogadać i pójdziemy do Falkowicza, może on coś załatwi.
- Nie mieści mi się w głowie.. jak ona mogła tak po prostu cię pozwać? - to wszystko chyba nie było na moje nerwy.
- Martwi się też o swojego męża, tak, jak ja o ciebie. A wiesz co jest najgorsze?
- Co? - zapytałam, chociaż bałam się odpowiedzi. 
- Że ona naprawdę może wygrać, a ja stracę kwalifikacje. Zwolnią mnie, Hana. Rozumiesz? - powiedział szybko, a ja zdusiłam w sobie jęk. Nie chciałam go jeszcze bardziej dołować, nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Mogłam go w nieskończoność pocieszać i bronić, ale oboje byliśmy całkowicie świadomi, że realnie słabo to wygląda. Nawet nie wiecie jak...


Uh, czy oni kiedyś nie będą mieli problemów? Nie, byłoby za nudno, a wy nie mielibyście co czytać ;))
Jak wam się podoba? Zachęcam do zostawienia opinii w komentarzach. 
PS: Odpowiada wam długość? <3

Pozdrawiam, Patrycja

wtorek, 4 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 18.

Chciałam jeszcze parę dobrych minut po prostu patrzeć i wszystko przetrawić. Jestem już prawdziwą mamą, muszę się zmierzyć z macierzyństwem, a do tego jeszcze miejmy nadzieję, że tylko tymczasowym kalectwem.
- Hana! - krzyknęła mała, choć na szczęście nie dała rady zbudzić żadnego z dzieciątek. Od razu zaczęła biec w naszym kierunku. Przemek nie pozostał jej dłużny i także kierował się ku nam, choć bez pośpiechu, zupełnie normalnym krokiem.
Po chwili, kiedy już cała nasza czwórka była przed salą zaczęliśmy rozmawiać. Wyjaśniliśmy dziewczynce pokrótce mój stan i staraliśmy się z cierpliwością odpowiadać na ogrom pytań, które skierowała w naszą stronę. Gdy Tośka już stwierdziła, że wszystko wie, Piotr z Przemkiem wymienili między sobą znaczące spojrzenie. Już minutę później mój brat zaproponował Antosi pyszny deser w bufecie i zaczęli się oddalać, pozostawiając tym samym mnie i mojego męża. Znowu byłam mu wdzięczna. Właściwie to non stop jestem mu wdzięczna.
Teraz wreszcie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nadeszła ta chwila. Nie wahałam się już ani chwili dłużej, nie chciałam ryzykować, że ktoś nas zaczepi, przeszkodzi nam w tak ważnym dla mnie momencie. Być może ruszyliśmy z piskiem opon w stronę synka to trochę dziwne określenie zważywszy na wszystko, ale właśnie tak to czułam.
Znalazłam się obok niego i od razu napłynęły mi łzy do oczu. To było morze łez, naprawdę ogromne. Nie kryłam żadnych emocji, dłużej nie mogłam. Chyba nigdy w życiu nie płakałam, tak, jak w tym momencie. Chciałam przestać i przyjrzeć mu się z bliska, ale przez ciągły płacz mój wzrok był zamazany. Próbowałam się pozbierać i już byłam całkiem blisko, ale wtedy zwróciłam się w kierunku partnera. Piotr płakał. Pierwszy raz widziałam, żeby płakał. On po prostu tego nie robi... Łzy z zupełnie nową mocą cisnęły się z moich oczu. Siedziałam na wózku przy moim synku i beczałam, jakbym sama była dzieckiem, któremu odbiera się ulubioną zabawkę, choć to i tak zupełnie nie wyraża tego, co czuję. Po prostu nie sposób wyrazić tego słowami. Byłam tak szczęśliwa, że jest zdrowy, żyje, że mam swojego pierworodnego.
Minuty mijały, a ja wciąż wyłam i nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Uczucia były bardziej intensywne i docierały do mnie szybciej niż się spodziewałam.
Nie ma co się łudzić, że ta chwila będzie mogła trwać wiecznie. Przez dużo ponad godzinę przebywaliśmy tam i wreszcie po wielu prośbach i zapewnieniach, że na pewno wszystko będzie dobrze, opuściliśmy salę. Tylko właśnie w tym był problem. Nie mogłam w nic takiego uwierzyć, bo żadne "na pewno" dla mnie nie istniało. Nic nie miało stuprocentowej pewności w moim życiu.
Piotr nalegał, abyśmy skoczyli do bufetu coś zjeść, ale ja w ogóle nie czułam głodu. Nie potrafiłabym się teraz zmusić do jedzenia czegokolwiek. Ostatecznie stanęło na moim i po prostu skierowaliśmy się na salę. Już bez pośpiechu, bo po co, gdzie i do kogo, a i tak z każdym krokiem oddalaliśmy się od naszego wielkiego szczęścia. Już za nim tęskniłam, a minęło tylko kilka minut.
Podczas jazdy nie zamieniliśmy żadnych słów. Zaczynałam się martwić, że przez to wszystko jedynie oddalimy się od siebie, a nie odwrotnie. Nie wiem... co zrobię, jeśli moje przeczucie się potwierdzi.
Wreszcie dotarliśmy na miejsce i wjechaliśmy na salę.
- Aaaaa! - od razu krzyknęłam.

Pozdrawiam, Patrycja