czwartek, 5 marca 2015

Opowiadanie 2. Część 10.

"Mijały dni, tygodnie i miesiące... właśnie, dzisiaj mijają równo cztery miesiące od momentu, kiedy Tosia jest z nami. Sporo się zmieniło przez ten czas, to dobre zmiany.
Po miesiącu pobytu dziewczynki u nas zdałam sobie tak naprawdę sprawę, jak bardzo pragnę mieć własne dziecko. Byliśmy jej rodzicami dwadzieścia cztery godziny na dobę i było nam z tym dobrze. Znaczy, z początku trudno było się przyzwyczaić do całej sytuacji, ale to dlatego, że była ona po prostu nowa i dotąd nieznana. Kiedy już się wdrożyliśmy, stało się to czymś, na zasadzie zwykłej rutyny i codzienności. Tosia co jakiś czas wciąż pytała o mamę, ale wytłumaczyliśmy jej, że musiała wyjechać. Małej zdarzyło się nawet kilka razy użyć słowa "mama" względem mnie. Czułam się wtedy wyjątkowa, jak jej prawdziwa mama, która troszczy się o nią najlepiej, jak tylko umie. Właśnie wtedy to się stało, stwierdziłam, że nie mogę już dłużej czekać i nie chcę, podjęłam intensywną kurację, która miała znacząco zwiększyć moje szanse na zajście w ciąże. Oboje z Piotrem bardzo tego chcieliśmy, dlatego wiadomość, którą otrzymaliśmy miesiąc temu rozradowała nas, jak nigdy w życiu. Tak, jestem w ciąży i tak, właśnie spełnia się moje największe marzenie. Dziecko ma dopiero dwa miesiące, a ja nie ukrywam, że już często zdarzają mi się wahania nastroju czy mdłości. O tym jednak nie myślę. Jestem w ciąży, będziemy mieli nasze dziecko - musiałam napisać to drugi raz. Oprócz tego wciąż mamy małą Tosię, która jest niesamowitym dzieckiem. Tylko jedna rzecz wciąż pozostaje niezmienna... Magda wciąż jest w śpiączce, a ja zaczynam się zastanawiać, jak długo to jeszcze potrwa i czy ona kiedykolwiek się obudzi..." - Hana właśnie skończyła pisać pierwszy wpis w swoim dzienniku. Postanowiła go prowadzić i mieć pamiątkę, przeczytać za jakiś czas. Piotr też był przychylny do tego pomysłu.
- Ma... ciociu! - wykrzyknęła dziewczynka, która w oka mgnieniu wparowała do salonu i wpędziła mnie w strach.
- Bu, mała złośnico! - wykrzyknął Piotr i chwycił ją od tyłu zanim mała zdążyła się na mnie rzucić. Nie wiem skąd on się tam wziął, ale wystraszył mnie równie mocno, jak ona. Oczywiście, nie chciałam dać mu tej satysfakcji i jakoś to ukryłam, ha, cała ja.
- Widać, że córeczka wdała się po swoim tatusiu. - odparłam, spoglądając na nich i śmiejąc się. Oni zawtórowali mojej reakcji.
- Tosiu, pamiętasz o czym rozmawialiśmy ostatnio? - zapytał jak zawsze spokojnym i opanowanym głosem Piotr. No dobrze, może nie tak zawsze, ale często.
- Nie mam skakać, bo ciocia będzie miała dzidzie! - znów radośnie wykrzyknęła.
- Tatuś też będzie miał dzidzie. - dopowiedziałam.
- Ale ty już jesteś moim tatą. - zwróciła się w jego stronę nagle posmutniała dziewczynka. Zrobiło mi się jej bardzo żal, bo wyglądała na poruszoną moim słowami. Poza tym nie widziała swojej mamy od czterech miesięcy i myśli, że zostanie zepchnięta w kąt przez przyszłego bobasa.
- Hej, spójrz na mnie. - odparł Piotr i klęknął tak, aby mieć z nią kontakt wzrokowy. - Zawsze będę twoim tatą, okej? Po prostu będziesz miała rodzeństwo. Ktoś już niedługo będzie się z tobą bawił. - próbował zachęcić ją Piotr. - Rozumiesz? - chciał również upewnić się, że mała już dobrze orientowała się w całej sytuacji.
- Dobrze, tato. - uśmiechnęła się mała blondynka. Była naprawdę urocza.
- Leć się baw, a zaraz idziemy na spacer. - spojrzałam w jej kierunku i powiedziała. Postanowiłam spędzać z nią każdą chwilę na czymś radosnym i zajmującym, aby nie myślała o swojej mamie i skupiła się na tym, że dobrze się bawi.
- Jej! - tylko krzyknęła i nawet się nie zorientowałam, kiedy zdążyła zniknąć z tego pomieszczenia.
- A u ciebie wszystko okej? - zapytał.. Widać było, że odzywa się w nim teraz "ojcowski Piotruś". Kochałam te sformułowanie.
- Haha, ojcowski...
- Piotruś, tak wiem. Bardzo śmieszne, żono. - odparł prychając, a ja ledwo mogłam powstrzymać moje drgające usta przed śmiechem. - A serio jak tam?
- Wszystko okej. Gawryłciątko na razie nie sprawia żadnych kłopotów. - tak też często mówiłam.
- Hana, ile ty myślisz nad takimi słowami? - zapytał przez śmiech. Oboje się zresztą roześmialiśmy, bo nie ukrywajmy, ale to naprawdę jest bardzo zabawne.
- A byś się zdziwił. - odpowiedziałam tajemniczo. - A teraz panie doktorze czas spożytkować dobrze nasz urlop i wyjść na rodzinny spacer. Co ty na to?
- Jeszcze pytasz? - przeciągał się. - Tosia, już wychodzimy! - krzyknął do córki.


Jakie wrażenie wywarła na was ta część? Chyba w nocy mam najlepszą wenę twórczą, bo mi osobiście się podoba (skromna ja). Komentujcie, komentujcie!