poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 21.

Precyzyjne omówienie i przyjrzenie się całej sprawie zajęło nam trochę ponad godzinę. Opracowaliśmy wspólną taktykę i teraz mogliśmy jedynie czekać na termin rozprawy. Mam nadzieję, że to wystarczy, bo zupełnie szczerze to nawet nie dopuszczam do siebie innej myśli, nie jestem w stanie. Jeżeli Piotr naprawdę straciłby prawo do wykonywania zawodu, a ja przez cały czas byłabym uziemiona na tym cholernym wózku to... naprawdę bylibyśmy skończeni. Stop. Pod żadnym pozorem nie możemy do tego dopuścić. Teraz nie jesteśmy sami. Mamy jeszcze dwa małe szkraby do opieki. Musimy się nimi zająć. Ostatecznie mają tylko nas. 
- Myślisz, że się uda? - spytał mnie spojrzeniem pełnym niepewności mąż, kiedy tylko drzwi od gabinetu się za nami zamknęły. 
- Musi. Nie mamy wyjścia. - przytuliłam go. - Chodź, rozprawa dopiero za miesiąc. Nie myśl teraz o tym, nie warto. Są przyjemniejsze rzeczy. - starałam się go pocieszać, kiedy przemierzaliśmy korytarz, aby dotrzeć z powrotem do naszego synka. 
Miałam rację. Są przyjemniejsze rzeczy i to znacznie. Przekonaliśmy się o tym, kiedy niespełna piętnaście minut później oznajmiono nam, że Eryk może już opuścić szpital i przenieść się do domu. Byłam naprawdę szczęśliwa, ale wiedziałam również, że nie będę mogła odwiedzać go, kiedy tylko zechcę. Niestety to, że on może już wyjść nie jest równoznaczne z tym, że i ja. Było jednak coś, co wybijało się przed te wszystkie informacje i już wcześniej nie dawało mi spokoju - jak poradzi sobie Piotr z dwójką malutkich dzieci sam? Na szczęście miałam takie obawy już wcześniej, a raczej naprowadziła je na mnie Monika (pielęgniarka) i dzięki temu miałam czas do namysłu. 
- Hana, będę musiał wziąć urlop. Inaczej nie ma sensu. Nie dam rady sam z Tośką i Erykiem wszystkiego ogarnąć. On jest taki malutki. - martwił się. 
- Spokojnie kochanie. - pocałowałam go w policzek. - Mam układy i jestem już świadoma od dwóch dni. - znacząco do niego mrugnęłam. 
- Czekaj, co? - nagle ożył. 
- Haha, słuchaj. - kontynuowałam. - Zadzwoniłam po twoją mamę, ale powiedziała, że nie da rady przyjechać przez pracę czy coś w tym stylu, więc zadzwoniłam do swojej. Miała pełno zaległych dni wolnych i i tak planowała przyjechać zobaczyć wnuka no i dowiedzieć się dokładnie wszystkiego o wypadku, więc złożyła pojedyncze wolne w całość i wyszło jej kilka porządnych tygodni. Dogadałyśmy się ze wszystkim i byłam zadowolona, ale wczoraj zadzwoniła twoja mama. Powiedziała, że rodzina jest dla niej najważniejsza i odwołała wszystkie projekty i też jest wolna.- zaśmiałam się, bo byłam już pewna po kim Piotr ma tak dobre serce. - Mówiłam, że już nie trzeba i w ogóle wszystko jej wyjaśniłam, ale uparła się i powiedziała, że też wpada i koniec. Na koniec stwierdziła, że to jeszcze lepiej, że będą we dwie, bo przynajmniej trochę poplotkują. Więc... - musiałam złapać porządną ilość powietrza, aby ponownie przejść dalej. - Masz do pomocy dwie doświadczone mamuśki, Piotrek. - wreszcie skończyłam cała rozpromieniona. - W trójkę na pewno dacie sobie radę lepiej niż ja. 
- Nikt nie da sobie z nim rady lepiej niż ty. Jesteś jego mamą. - opiekuńczo pocałował mnie w czoło. 
- A ty tatą. - przysunęłam się do niego. 
Przez tą krótką chwilę nie myślałam o niczym innym tylko naszej szczęśliwej rodzince. Było nam tak dobrze. Eryk wkrótce zobaczy babcie. Będzie szczęśliwy, a kiedy on jest szczęśliwi wszyscy wokół są szczęśliwi. 


Zachęcam do komentarzy! Im więcej tym szybciej następna część. Nie ukrywam, że bardzo na was liczę. Mam nadzieję, że dacie radę to i ja się postaram. 

Pozdrawiam, Patrycja

środa, 19 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 20.

- Chciałabym być przy tej rozmowie. - odparłam pewnie, kiedy już prawie zakończyliśmy temat.
- Dobra, dam ci znać jak już będę wiedział kiedy i gdzie. - powiedział mój mąż, jednocześnie kiwając głową. Pocałował mnie w polik i przy drzwiach zdążył jeszcze pomachać, po czym szybko wyszedł z sali. W sumie nie dziwne, że się spieszył. Pewnie myślał, że wdrożenie mnie w sytuację potrwa nieco krócej, dzięki czemu zostanie mu trochę czasu. Był jednak w sporym błędzie i właśnie dlatego musiał prawie pędzić na swoją zmianę. To lekarz powinien czekać za pacjentem, a nie na odwrót..
Kiedy zostałam sama zaczęłam pracować nad moimi nogami. Spędzałam nad tym naprawdę dużo czasu oprócz samych rehabilitacji. W każdej wolnej chwili ćwiczyłam je. Uparłam się, obiecałam to Lenie i przede wszystkim samej sobie, dlatego chciałam dotrwać w obietnicy. Mój początkowy optymizm nieco już jednak słabł, kiedy z dnia na dzień nie było wciąż żadnych zmian, a ja coraz bardziej zaczynałam przyzwyczajać się do roli kaleki.
Około godzinę później przyjechała moja ulubiona pielęgniarka, aby zabrać mnie już na taką prawdziwą i powiedzmy profesjonalną rehabilitację.
- Widzę jak bardzo się starasz dla swojego cudownego synka. Dasz radę. - odparła w trakcie naszej krótkiej podróży. Całkiem nieźle się dogadywałyśmy o czym świadczył już sam fakt, że praktycznie od pierwszego dnia byłyśmy "na ty".
- Widziałaś go? - próbowałam skupić się na dziecku. Rozmowy o moim malutkim skarbie od razu poprawiały mi humor.
- Oczywiście, że tak. Codziennie chociaż na pięć minut do niego zaglądam. - ciepło się do mnie uśmiechnęła. - Gdybyś tylko widziała ile osób stąd go odwiedza.
- Bo zaraz zrobię się o niego zazdrosna. - zażartowałam, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem. - Sama pędzę do niego od razu po ćwiczeniach i już nie mogę się doczekać. - całkowita prawda. Kochałam wszystkich, którzy mnie odwiedzali i całą atmosferę tu panującą, jednak najlepsze momenty moich dni tu to bezkonkurencyjnie liczne odwiedziny synka. Nie mogłabym wybrać nic lepszego. Nie wyobrażam sobie mojego pobytu tutaj bez niego.
- Ma twoje oczy. - serdecznie powiedziała, ścisnęła nieco mocniej moją dłoń i oddaliła się.
"Witajcie ćwiczenia, tak bardzo tęskniłam" - pomyślałam sobie w duchu i zaśmiałam się.
Trzy godziny później siedziałam (w sumie jak cały czas) zadowolona przy Eryku i podziwiałam jak śpi. Zrobiłam mu kilka zdjęć i wysłałam do jego dziadków. Próbowałam jak najbardziej wykorzystać tę chwilę i cieszyć się nią, jednak w głębi i tak prześladowała mnie sprawa z sądem. Już na rehabilitacji dotarło do mnie, że to tak naprawdę moja wina. Jakby nie patrzeć to ja spowodowałam wypadek i to przeze mnie mój mąż ma problemy. Gdybym tylko bardziej uważała nic takiego nie miałoby miejsca. Moja głupota doprowadziła nas wszystkich do tego punktu.
- O czym myślisz kochanie? - zapytał cicho Piotr, zachodząc mnie od tyłu.
- O wszystkim i o niczym... - powiedziałam ogólnie.
- Przepraszam, że przerwałem, ale jeśli nadal chcesz być przy tej rozmowie to musimy już iść do gabinetu Trettera. Zaraz powinien być Falkowicz i zaczynamy.
- Jasne, już idę. - szybko pożegnałam się z synkiem i pozwoliłam mężu pchać mój wózek.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu Andrzeja jeszcze nie było. Poświęciłam ten czas na przywitanie się z naszym dyrektorem i krótkiej rozmowie oczywiście o nikim innym, jak o Eryku. Tretter od razu powiedział, że także codziennie do niego zagląda. To było jak miód na moje serce.
- Mały ma normalnie więcej gości niż ja. - zaśmiałam się. - Z tego co mi wiadomo to odwiedza go z pół personelu.
- Prawda, jest naszym oczkiem w głowie. - zawtórował mi dyrektor. - Wczoraj nawet musiałem przegonić kilka pielęgniarek, bo niestety praca wzywała, a one tylko stały i wpatrywały się w tego małego bobasa.
Wszyscy troje zaczęliśmy się śmiać i dalej rozmawiać, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły.
- O, proszę, co tu tak wesoło? Coś mnie ominęło? - powiedział Falkowicz, który raczył zaszczycić nas swoją obecnością.
- Już wszyscy w komplecie, więc możemy od razu zaczynać. - dyrektor natychmiast spoważniał, a przyjemna aura całkowicie uleciała.


Zachęcam do komentowania! Jak myślicie co z tego wyniknie? Macie jakiś ciekawy pomysł? Może wykorzystam, śmiało piszcie!
PS: Nie przeraził was mój nowy avatar (czyt. ja)? haha

Gorąco pozdrawiam, Patrycja

czwartek, 13 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 19.

To nie był krzyk spowodowany nagłym bólem lub czymś podobnym. To było po prostu zaskoczenie, które już po chwili przemieniło się w bardzo pozytywne odczucia. Może los mimo wszystko wciąż stara się do mnie uśmiechnąć... przecież otaczam się tak wspaniałymi ludźmi.
Nie wiem, jakim cudem w tej stosunkowo małej sali zmieściło się tyle bliskich mi osób. Szpital przestał funkcjonować czy co? Naprawdę wszyscy mogli tu przyjść tylko ze względu na mnie?
Był Przemek z Tosią, którzy chyba jednak "pomylili" kierunki i nie znaleźli się w bufecie. Była Agata ze Szczepanem, Lena z Witkiem, Tretter, Wiktoria z Adamem i inne znajome twarze. Każdemu z osobna byłam ogromnie wdzięczna za wsparcie, jakiego mi udzielili przychodząc tutaj.
Wymieniliśmy słowa i czułości, ale nawet nie zdążyło minąć pięć minut, gdy ludzie się rozproszyli. Oczywiste, szpital wrócił do normalności. Ktoś przecież musiał pracować, kiedy Hanka sobie odpoczywa (tak, wiem, śmieszne xd).
Została z nami jedynie Lenka, która jako jedyna nie była w pracy i po prostu mogła sobie na to pozwolić oraz mój brat z Tosią. Chciałam wygadać się swojej przyjaciółce, bo naprawdę było mi to bardzo potrzebne. Piotr chyba i tym razem zrozumiał. Postanowił spędzić trochę czasu z córką, odciążając tym samym Przemka, który mógł już na spokojnie wrócić do domu, do swojej własnej córeczki i pięknej dziewczyny.
Rozmowa trwała w nieskończoność i na szczęście nikt nie zdołał nam przeszkodzić. Lenka została wtajemniczona w każdy szczegół, który sama pamiętałam i udzieliła mi przy tym wręcz niesamowitego wsparcia. Zapewniała, że dam radę i nogi ostatecznie wrócą do pierwotnego stanu. Jeszcze raz przybliżyła mi dawną sytuację Witka, aby uargumentować swoje przeczucia. Była taka pewna, że wyjdę z tego i nawet nie dopuszczała do siebie innej myśli. Szczerze mówiąc, zaczynała mnie zarażać tym optymizmem i chyba uwierzyłam w jej słowa. Sama przecież tyle przeszła, a po każdym trudzie stawała się jedynie coraz silniejsza. Dobrze jej to robiło, Chciałam też taka być i pierwszy raz byłam naprawdę pewna, że wygram tę walkę. Zaprę się w sobie i dam radę.
Nasze pogaduszki były całkowicie szczere i jakimś cudem zdołały porządnie wesprzeć mnie na duchu. Postanowiłam sobie już wcześniej, że tym razem się nie popłaczę, przecież nie mogłam tego ciągle robić i choć wytrwałam w moim postanowieniu, to na końcu byłam bardzo blisko przekroczenia wyznaczonej sobie granicy. Uściskałyśmy się przyjacielsko, a potem Lena musiała już uciekać do dziecka, które zostawiła u sąsiadów. Ja też teraz miałam moje dziecko, stuprocentową rodzinkę, wreszcie.

* * *

Minęło kilka dni, a wszystko jak dotąd pozostało niestety bez zmian. Nogi ani drgnęły, choć zaczęłam już spędzać kilka godzin dziennie na rehabilitacji ich. Muszę wyzdrowieć dla Piotra, Tosi i Eryka. 
- Hej kochanie! - Piotr przywitał mnie całusem w polik, kiedy wypowiadał te słowa. Zawsze najpierw wstępował do Eryka, a od razu potem do mnie.
- Stało się coś? - spojrzałam na niego poważnie. Niby wszystko było tak samo, ale jednak nie. Znałam go aż za dobrze i domyśliłam się po ruchach i gestykulacji, że jednak coś jest na rzeczy. Mimo, że tak nieudolnie próbował to przede mną zataić. 
- Co, skąd wiesz? - upewnił się, że nie zgniecie moich nóg i usiadł naprzeciwko mnie. 
- Po prostu wiem.. co jest? 
- Nie musimy o tym teraz rozmawiać, jest jeszcze czas. Muszę dokładniej omówić wszystko z Tretterem i Falkowiczem... - zaczął nieśmiało.
- Dlaczego niby z nimi? O co tu chodzi? - teraz już naprawdę zaczynałam się porządnie martwić. 
- Bo widzisz, Hana... ten facet, z którym miałaś wypadek..
- Proszę cię, nie przerywaj i przejdź do sedna. Chyba wiesz, jak się teraz denerwuje. 
- No dobrze, dobrze. - zrobił chwilową pauzę i zaczął mówić dalej. - na początku było okej i był jedynie na obserwacji. Już miał wychodzić, ale nagle jego stan mocno się pogorszył. Jego żona pozywa szpital... a właściwie nie szpital, mnie... za to, że nie udzieliłem mu pomocy.
- Ale przecież udzielałeś pomocy mi! Ja też byłam ranna i w dodatku w trzecim trymestrze ciąży! - krzyknęłam nerwowo i odruchowo zaczęłam go bronić. 
- No tak, masz pierwszeństwo, oczywiste. Tylko chodzi o to, że ja w ogóle się nim nie zainteresowałem, a jedynie skupiłem na tobie, a nie jestem jedynie twoim mężem, ale jestem też lekarzem, Hana. Powinienem był sprawdzić jego stan...
- Sam mówiłeś, że wydawał się tylko lekko poobijany. Poza tym jestem twoją żoną, wiadomo, że chciałeś ratować mnie. - wciąż ciągnęłam. 
- No właśnie.. zachowałem się nieprofesjonalnie... są na to świadkowie. Dostałem już pismo do sądu. Tretter na pewno też. Muszę z nim pogadać i pójdziemy do Falkowicza, może on coś załatwi.
- Nie mieści mi się w głowie.. jak ona mogła tak po prostu cię pozwać? - to wszystko chyba nie było na moje nerwy.
- Martwi się też o swojego męża, tak, jak ja o ciebie. A wiesz co jest najgorsze?
- Co? - zapytałam, chociaż bałam się odpowiedzi. 
- Że ona naprawdę może wygrać, a ja stracę kwalifikacje. Zwolnią mnie, Hana. Rozumiesz? - powiedział szybko, a ja zdusiłam w sobie jęk. Nie chciałam go jeszcze bardziej dołować, nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Mogłam go w nieskończoność pocieszać i bronić, ale oboje byliśmy całkowicie świadomi, że realnie słabo to wygląda. Nawet nie wiecie jak...


Uh, czy oni kiedyś nie będą mieli problemów? Nie, byłoby za nudno, a wy nie mielibyście co czytać ;))
Jak wam się podoba? Zachęcam do zostawienia opinii w komentarzach. 
PS: Odpowiada wam długość? <3

Pozdrawiam, Patrycja

wtorek, 4 sierpnia 2015

Opowiadanie 2. Część 18.

Chciałam jeszcze parę dobrych minut po prostu patrzeć i wszystko przetrawić. Jestem już prawdziwą mamą, muszę się zmierzyć z macierzyństwem, a do tego jeszcze miejmy nadzieję, że tylko tymczasowym kalectwem.
- Hana! - krzyknęła mała, choć na szczęście nie dała rady zbudzić żadnego z dzieciątek. Od razu zaczęła biec w naszym kierunku. Przemek nie pozostał jej dłużny i także kierował się ku nam, choć bez pośpiechu, zupełnie normalnym krokiem.
Po chwili, kiedy już cała nasza czwórka była przed salą zaczęliśmy rozmawiać. Wyjaśniliśmy dziewczynce pokrótce mój stan i staraliśmy się z cierpliwością odpowiadać na ogrom pytań, które skierowała w naszą stronę. Gdy Tośka już stwierdziła, że wszystko wie, Piotr z Przemkiem wymienili między sobą znaczące spojrzenie. Już minutę później mój brat zaproponował Antosi pyszny deser w bufecie i zaczęli się oddalać, pozostawiając tym samym mnie i mojego męża. Znowu byłam mu wdzięczna. Właściwie to non stop jestem mu wdzięczna.
Teraz wreszcie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nadeszła ta chwila. Nie wahałam się już ani chwili dłużej, nie chciałam ryzykować, że ktoś nas zaczepi, przeszkodzi nam w tak ważnym dla mnie momencie. Być może ruszyliśmy z piskiem opon w stronę synka to trochę dziwne określenie zważywszy na wszystko, ale właśnie tak to czułam.
Znalazłam się obok niego i od razu napłynęły mi łzy do oczu. To było morze łez, naprawdę ogromne. Nie kryłam żadnych emocji, dłużej nie mogłam. Chyba nigdy w życiu nie płakałam, tak, jak w tym momencie. Chciałam przestać i przyjrzeć mu się z bliska, ale przez ciągły płacz mój wzrok był zamazany. Próbowałam się pozbierać i już byłam całkiem blisko, ale wtedy zwróciłam się w kierunku partnera. Piotr płakał. Pierwszy raz widziałam, żeby płakał. On po prostu tego nie robi... Łzy z zupełnie nową mocą cisnęły się z moich oczu. Siedziałam na wózku przy moim synku i beczałam, jakbym sama była dzieckiem, któremu odbiera się ulubioną zabawkę, choć to i tak zupełnie nie wyraża tego, co czuję. Po prostu nie sposób wyrazić tego słowami. Byłam tak szczęśliwa, że jest zdrowy, żyje, że mam swojego pierworodnego.
Minuty mijały, a ja wciąż wyłam i nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Uczucia były bardziej intensywne i docierały do mnie szybciej niż się spodziewałam.
Nie ma co się łudzić, że ta chwila będzie mogła trwać wiecznie. Przez dużo ponad godzinę przebywaliśmy tam i wreszcie po wielu prośbach i zapewnieniach, że na pewno wszystko będzie dobrze, opuściliśmy salę. Tylko właśnie w tym był problem. Nie mogłam w nic takiego uwierzyć, bo żadne "na pewno" dla mnie nie istniało. Nic nie miało stuprocentowej pewności w moim życiu.
Piotr nalegał, abyśmy skoczyli do bufetu coś zjeść, ale ja w ogóle nie czułam głodu. Nie potrafiłabym się teraz zmusić do jedzenia czegokolwiek. Ostatecznie stanęło na moim i po prostu skierowaliśmy się na salę. Już bez pośpiechu, bo po co, gdzie i do kogo, a i tak z każdym krokiem oddalaliśmy się od naszego wielkiego szczęścia. Już za nim tęskniłam, a minęło tylko kilka minut.
Podczas jazdy nie zamieniliśmy żadnych słów. Zaczynałam się martwić, że przez to wszystko jedynie oddalimy się od siebie, a nie odwrotnie. Nie wiem... co zrobię, jeśli moje przeczucie się potwierdzi.
Wreszcie dotarliśmy na miejsce i wjechaliśmy na salę.
- Aaaaa! - od razu krzyknęłam.

Pozdrawiam, Patrycja

sobota, 25 lipca 2015

Opowiadanie 2. Część 17.

Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z bardzo istotnej rzeczy, którą do tej pory jakoś skutecznie, pochłonięta "ważniejszymi" sprawami, zdołałam wyprzeć... chociaż w sumie... walić to. Jakim cudem? Czemu? Dlaczego przeszłam koło tego mimochodem i nawet nie zapytałam? Serio, chyba jestem aż tak głupia, że sama do tej pory nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi, gdyby nie pytanie mojego męża. Zdaję sobie sprawę, że wcale nie musiał pytać, a jedynie chciał w jakiś sposób zacząć ten temat. To logiczne, że doskonale wiedział, iż paraliż zawładnął moimi nogami, przecież w innym razie nie skierowałby takiego zapytania w moją stronę.
Potrzebowałam sporej chwili, aby sobie to wszystko uświadomić i jakkolwiek poukładać w mojej głowie, chociaż nawet wtedy nie dałam mu jasnej odpowiedzi. Zakładam, że nawet na nią nie czekał, przecież wiedział.
- Jak? - po prostu rzuciłam jedno krótkie słowo, gdy on nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Masz uszkodzony nerw w nodze odpowiedzialny za ich pracę. - wciąż intensywnie spoglądał w moim kierunku. - Nogach... - poprawił się po chwili jeszcze bardziej zmieszany.
- Ale w obu? Jak? - byłam bliska załamaniu. Poprawka. Załamana byłam od początku, ale jakoś starałam się dusić to w sobie. Byłam bliska całkowitemu rozsypaniu się.
- Niefortunnie wyszło. Miałaś je blisko siebie i podczas wypadku zostały przygniecione przez jakąś część samochodu, dodatkowo jeszcze napierały na siebie.
- Wyjdę z tego? - przestałam się cackać. Zapytałam wreszcie o coś, co w tej sytuacji było dla mnie najważniejsze i choć niezmiernie bałam się odpowiedzi to czekałam na nią, nie było innego wyjścia.
- Hana... - zaczął, a ja od razu zorientowałam się do czego zmierza.
- Piotr, tylko szczerze. Jestem twoją żoną, jestem lekarzem. - ha, jakby nie wiedział. - Bądź ze mną szczery.
- Więc w tym momencie jeszcze nic nie wiemy. Potrzeba trochę czasu, żeby zobaczyć czy te uszkodzenia są nieodwracalne, czy może wszystko wróci do normy. Musimy czekać. - ledwo zauważalnie przy tym drasnął mnie o nogi. Nie wiedział, że ja widziałam, ale niestety widziałam. Zapewne chciał zobaczyć czy może chociaż drgną, może cokolwiek. Nic, nie było żadnej reakcji...
- W takim razie czekajmy. - dodałam stanowczo, choć głos mi się łamał. - Zawieziesz mnie do mojego synka? - otarłam dwie łzy, które płynęły mi po policzku. Uświadomiłam sobie, że miałam cesarskie cięcie, byłam nieprzytomna, co znaczy, że jeszcze ani razu go nie widziałam. Trzeba to szybko zmienić. Już nie mogę się doczekać, aby ujrzeć nasze małe, wielkie szczęście.
Pielęgniarka, która przywędrowała minutę później do sali chciała pomóc mi wejść na wózek i prowadzić go, jednak Piotr uznał to za zupełnie zbędne i w miły sposób odprawił ją. Stwierdził, że sam sobie w zupełności poradzi i nie są mu potrzebne jeszcze dodatkowo osoby trzecie.
Starałam się z całej siły i prawie samodzielnie zdołałam usadowić się na wózku, prawie... Następnie Piotr stanął za mną i sprzętem i zaczęliśmy jechać. Wiedziałam, że już lada chwila nastąpi to spotkanie i chociaż w tym momencie złe uczucia odstąpiły miejsca rym dobrym. Dziękowałam za to i w myślach prosiłam, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Nie chciałam znowu wracać do szarej rzeczywistości i walczyć o to, czy będę mogła jeszcze chodzić.
Znaleźliśmy się przed salą, gdzie leżały dzieciaki, jednak nie wjechaliśmy od razu. Właściwie poprosiłam Piotra, abyśmy chwilę zostali i popatrzyli na ten widok.
W środku przy naszym małym chłopczyku był Przemek, który pod swoim ramieniem trzymał Tosię. Oboje szeroko się uśmiechali i wpatrywali w szybę, za którą grzecznie spał Eryk.
- Specjalnie poprosił Olę, żeby ktoś ją zastąpił i poszła do domu zająć się Franią, żeby mógł przyjechać tu z Tosią. - powiedział do mnie Piotr, kiedy również się w nich wpatrywał.
- Co?
- No tak, bo wiesz, ona też widziała ten wypadek. Bardzo się bała i robiła ciągle histerię, że chce tu przyjść. Jeszcze, kiedy dowiedziała się, że ma już brata to już w ogóle wpadła w szał. Przemo wreszcie uległ i poprosił Olę, która oczywiście się zgodziła. Jeszcze wcześniej dla pewności zadzwonił do mnie. No powiem ci, że ten chłopak robi na mnie coraz lepsze wrażenie. - dodał i pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
- Bo to mój brat. - cicho odparłam, chociaż wiedziałam, że Piotrek słyszał.
Byłam dumna z Przemka, że mam takiego wspaniałomyślnego i pomocnego brata. Byłam dumna z Piotra, że mam takiego idealnego i kochającego męża. Byłam dumna z Tosi, że mam taką dorosłą i pewną siebie małą dziewczynkę. Najbardziej jednak byłam dumna z Eryka, że mimo wszystko dał radę, przetrwał i dzięki jego walce, mogę mieć takiego synka.


Ciąg dalszy problemów z internetem, ale na szczęście na tym już koniec i wszystko wraca do normy, chociaż oczywiście jeszcze raz przepraszam, że tyle musieliście czekać.
Jak wam się podoba? Dobrze mi idzie? Zachęcam do dzielenia się waszą opinią ze mną w komentarzu. Dla was kilka kliknięć, a dla mnie mega kop do dalszej pracy.

Pozdrawiam, Patrycja

niedziela, 12 lipca 2015

Opowiadanie 2. Część 16.

Nie miałam szans w starciu z tym gigantem. Nadawałby się prędzej na ring bokserski niż pracę na oddziale w szpitalu. Kim jest ten człowiek?
Po dosłownie już kilku sekundach w pełni zorientowałam się, że moja walka z nim jest całkowicie bezsensowna i z góry skazana na porażkę. Odpuściłam wreszcie i przestałam się wyrywać. Wsunęłam się potulnie w głąb wózka i skończyłam wiercić. Wiedziałam, że teraz jego ruch i oczekiwałam go. Moje wszystkie zmysły były wyostrzone i gotowe, niezależnie od tego, co mnie czeka.
Mężczyzna na migi pokazał mi, że mam zostać w miejscu i się nie ruszać, albo stanie się coś złego. Od razu zrozumiałam i wiedziałam już, że na pewno nie będę próbować żadnych sztuczek. On również był tego świadomy. Zdawałam sobie sprawę, że nie zaryzykuje. Byłam zbyt przerażona. Paraliż ogarnął moje ciało, nie ruszałam się nawet o milimetr, a oddychałam tak płytko, na ile to tylko możliwe. Dlaczego nie powiedział jeszcze ani słowa? Nie chce zdradzać głosu czy może ma inne powody?
Bezszelestnie oddalił się ode mnie i wszedł do sali, gdzie leżały wcześniaki w inkubatorach, a ja w
myślach jedynie modliłam się, żeby wszystko z synkiem było w porządku. Przeleciałam wzrokiem po rządkach sprzętu i naklejkach na nich umieszczonych. Nigdzie nie było napisu: Eryk Gawryło...
Wtem mój wzrok powędrował znów do rosłego mężczyzny, który skierował się na sam tył sali. Było tam coś zasłoniętego ogromnym kocem. Upewnił się, że patrzę i jednym ruchem zrzucił ową zasłonę. Krzyczałam w niebo głosy.
- Coś ty mu zrobił?! - wrzeszczałam ciągle, a choć on znów zasłonił przykryciem ciało, to w mojej głowie wciąż odtwarzał się jeden obraz.
Przed dzieckiem była ogromna plakietka, a na nim jego dane, dane naszego synka. Wszystko super tylko chłopiec był położony na wznak, bez rączek, bez nóżek, które leżały bezwładnie zupełnie obok. Sam tułów mojego pierworodnego. Te niewinne, umarłe spojrzenie...
Do końca życia nie wyprę tego obrazu z mojej pamięci. Do końca mojego życia będzie mnie prześladować...
 
* * *
 

Otworzyłam oczy i natychmiast poczułam własny pot, który obiegł całe moje ciało. Pochłaniałam oddechy bardzo łapczywie i szybko, jakby w każdej chwili mogłoby mi ich zabraknąć. Gdy tylko zamknęłam kilka razy oczy, aby mrugnąć, wciąż widziałam ten okropny widok. Najgorsze było jednak to, że  nie wiem czy to tylko sen... To zdarzyło się naprawdę czy nie?
Byłam coraz bardziej przekonana, że sobie tego nie wyśniłam. Nie byłam w ciąży, paraliż ogarnął moje nogi, wszystko się zgadzało...
Moje koszmary przerwał dopiero po chwili wchodzący do sali Piotr. Natychmiast się rozpłakałam, a kiedy tylko podszedł bliżej rzuciłam mu na szyję. Teraz już wiedziałam - to tylko cholerny koszmar, w którym nikt nie wydusił do mnie nawet słowa.
Tkwiliśmy tak w uścisku dłuższą chwilę. Musiałam się pozbierać i wciąż utwierdzać na nowo w przekonaniu, że to był tylko sen, chociaż wiedziałam, że niestety na długo nie wyprę go z pamięci.
- Co z dzieckiem? - oprzytomniałam po chwili i kiedy wróciłam do rzeczywistości od razu zadałam pytanie.
- Było źle, Hana. - wybąkał. - W sumie nadal nie jest za dobrze. Leży w inkubatorze. Całe szczęście chyba nie ma żadnych obrażeń związanych z wypadkiem, chociaż wciąż sprawdzają.
- Nic mu nie jest? Naprawdę?
- Oby, pielęgniarki mówią za to, że jest bardzo głośny, więc nie będziemy mieli lekko. - próbował poprawić mi humor i delikatnie zmienić temat. Chyba jednak nie jest do końca w porządku.
- Kiedy wracamy do domu? - chciałam jak najszybciej znaleźć się w naszych czterech ścianach i cieszyć powiększoną rodziną oraz przede wszystkim, jak najszybciej wyprzeć z pamięci te przykre w skutkach zdarzenia.
- Mały będzie musiał jeszcze trochę tu zostać, ale o niego się nie martw. Gorzej z tobą... - wybąknął ledwo słyszalnie.
- Co? - całą uwagę do tej pory skupiłam na dziecku.
- Hana, czujesz nogi? - zapytał, a mnie znowu ogarnęło to wstrętne uczucie, które wróciło z podwojoną mocą - przerażenie...


I jak? Zachęcam do komentowania i śledzenia dalszych losów mojego opowiadania. Mam nadzieję, że wam się podoba i wywiera na was chociaż jakiś dreszczyk emocji.

Pozdrawiam, Patrycja

wtorek, 30 czerwca 2015

Opowiadanie 2. Część 15.

Byłam podłączona do różnego rodzaju sprzętów, a do moich żył dostawała się kroplówka, chociaż szczerze - kompletnie mnie to nie obchodziło. Jedyną myślą w mojej głowie był teraz Eryk. Swoim stanem nie przejmowałam się kompletnie. Uważam, że w tej sytuacji odgrywał on całkowicie drugorzędną rolę, co było uzasadnione. Najgorsze było jednak to, że wciąż go nie czułam, a jako ginekolog doskonale wiedziałam, co to oznacza. Przypuszczam, iż nawet bez mojej kwalifikacji mogłabym się tego domyśleć. Nie jestem nawet w stanie opisać uczuć, które towarzyszyły mi, kiedy dotknęłam mojego brzucha. Nie byłam już w ciąży. Ogarnęło mnie przerażenie, którego nie zdoła pochwycić jakakolwiek skala na świecie. Powinnam być jeszcze w ciąży, przecież powinnam...
Wszystko mnie boli, nie mogę wytrzymać i nie mogę już nawet myśleć o moim synku, moim małym Eryczku. Ała, stop, proszę. Chcę o nim myśleć. To jedyne, co mnie tu trzyma.
- Piotr... - mamrocze, chociaż jestem w pełni świadoma, że w tym momencie znajduję się sama w sali. Wiem, że on mnie nie słyszy, że nikt mnie nie usłyszy. Ktoś tu musi jednak przyjść. Potrzebuję czegoś na ból, nie mam już siły, natychmiast! Byle coś mocnego! Czemu akurat ja? Niech to się już skończy. Długo tak nie pociągnę. Prędko!
Zdążyłam szybko wcisnąć przycisk przyłączony do łóżka każdego pacjenta w razie potrzeby i odpłynęłam. Nie chciałam tego. Chciałam wstać i biec do przodu, do Piotra i Eryka, gdziekolwiek oni są. Pragnienie było jednak silniejsze. W jednej chwili pochłonęła mnie czarna dziura. Za żadne skarby świata nie chciała puścić, a naprawdę bardzo mocno starałam się od niej oderwać.
Straciłam przytomność. Urwał mi się film.
Ktoś lekko ciągnął moją koszulkę, kiedy wyrwałam się z trwającego transu. Zostałam brutalnie przeniesiona na fotel i bez słowa ruszyłam z lekarzem na przód. Nie znałam go, a to było raczej niemożliwe. Nie wiem, kim był, nie przedstawił się, a jedynie pchał wózek coraz szybciej. Chciałam nawiązać rozmowę, dowiedzieć się chociaż dokąd zmierzamy, jednak w żadnym stopniu nie reagował na moje prośby. Po prostu uśmiechał się trochę głupawo i dziwnie, bardzo dziwnie...
Jakiś czas później wreszcie się zatrzymaliśmy. Odetchnęłam trochę, ponieważ myślałam już, że zostanę wywieziona poza teren szpitala. Najgorsze było to, że ludzie w szpitalu pracowali jak dotychczas i nikt nawet nie próbował nas zatrzymać, nikt nie zwracał na nic uwagi. W tłumie wciąż starałam się wypatrzeć Piotra, jednak jak dotychczas - nigdzie go nie było.
Moją uwagę przykuło miejsce, przy którym mężczyzna gwałtownie zahamował wózek. Przejechaliśmy cały szpital, żeby znowu znaleźć się na oddziale ginekologicznym, z którego zaczynaliśmy naszą wędrówkę. Nie była to jednak moja wcześniejsza sala. Z trwogą zwróciłam się w kierunku szyby.
- Gdzie on jest?! - wykrzyczałam najgłośniej jak potrafiłam i natychmiast wpadłam w histerię. Chciałam wstać, ale ten przeklęty kolos mnie przytrzymał. Próbowałam się wyrywać...


Co o tym myślicie? Oczywiście standardowo zachęcam do komentowania i nabijania wyświetleń. Każde wasze zdanie ma dla mnie ogromne znaczenie.
Odnośnie długości to zdaje sobie sprawę, że jest trochę krótko, ale chcę podzielić to na kilka części. Poza tym jestem chwilowo na tygodniowym wypadzie nad morze także próbuję odpocząć.
Pozdrawiam serdecznie,
Patrycja

wtorek, 23 czerwca 2015

Opowiadanie 2. Część 14.

Byliśmy za bardzo szczęśliwi. Wszystko, co nas otaczało też. Wiedziałam, że po prostu jest aż za dobrze, że jest trochę jak w bajce, a ona kiedyś się kończy. Liczyłam jednak, że pobędziemy w takiej bańce mydlanej, odizolowani od problemów, trochę dłużej. Niestety, ktoś musiał ją niespodziewanie przebić, a my z całą siłą runęliśmy na ziemię, To był bolesny upadek i zdecydowanie zbyt wczesny. - właśnie to były pierwsze myśli, które wypłynęły z mojej głowy, gdy wreszcie odzyskałam przytomność w szpitalu. Tylko myśli, bo na ten moment nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Ile czasu byłam nieprzytomna? Czemu wierzyłam, że wszystko pójdzie dobrze, skoro wiedziałam, że w moim życiu zawsze coś się wali? Przestańcie krzyczeć! Wszystko huczy mi w głowie! Uciszcie się! Nie wytrzymam tego! Dlaczego nic nie czuję?!

*dzień wcześniej*

Po kilku godzinach siedzenia i układania tych ubranek naprawdę bolał mnie mocno kręgosłup. Piotr robił wszystko, co w mojej mocy, żeby mnie odciążyć. Zajmował się małą i dopilnował tego, żeby mi nie przeszkadzała  nawet na chwilę, bo chciał, żebym wreszcie odpoczęła. Potem, kiedy zasnęła, przyszedł do mnie i zrobił mi długi masaż. Właśnie tego w tamtym momencie najbardziej potrzebowałam i wydaje mi się, że nie tylko ja, ale większość kobiet w zaawansowanej ciąży. Mam tylko nadzieję, że na świecie jest więcej takich mężczyzn, jak mój Piotr, żeby inne ciężarne panie też nie były pokrzywdzone. 
Odpłynęłam w jego dotyku. Było mi tak wygodnie i błogo. Proszę, niech ta chwila się nie kończy! Skończyła się...
- No już, co za dużo to niezdrowo. - skierował słowa w moją stronę, kiedy tak brutalnie po prostu przerwał najlepszy moment tego dnia. 
- Nie, nie, proszę, jeszcze chwilę! - domagałam się. Nie chciałam tego kończyć, mogłabym tak trwać wiecznie. 
- Idę zajrzeć do Tosi, a ty wróć już na ziemię, kochanie. - pocałował mnie w czoło i wyszedł z sypialni. Był nieugięty, a szkoda. Liczyłam na jeszcze chociaż kilka minut przyjemności. Przeliczyłam się. Ma racje, czas wrócić na ziemię... chociaż jeszcze nie teraz. Może za dwie godzinki...
- Mmm... - wydałam cichy pomruk, kiedy trzy godziny później otworzyłam oczy. Od razu było mi lepiej. Ta drzemka zregenerowała moje siły. Ogólnie coraz ciężej znosiłam ciążę, byłam już wyczerpana. Z dnia na dzień musiałam coraz więcej odpoczywać. Bardzo, ale to bardzo uciążliwe, jednak pocieszałam się faktem, że jestem już na półmetku.
Zastałam przyjemny widok, kiedy wyszłam z pokoju i udałam się do salonu. Piotr i Tosia zrobili sobie bazę z fotelów, kanapy, koców i poduszek. Wyglądało to naprawdę dobrze i byłam pod wrażeniem.
- Jadę na szybkie zakupy, zaraz wracam. - powiedziałam, kiedy tylko otworzyłam lodówkę. Zazwyczaj to była specjalność mojego męża, ale nie chciałam przerywać tej jego chwili z córką.
- Nie, nie. Zostajesz w domu, ja pojadę. - odwrócił się w moją stronę i powiedział.
- Przestań, ty zazwyczaj jeździsz. Jak raz będzie moja kolej to nic się nie stanie. Poza tym chyba nie chcesz przerywać tak super zabawy z Antosią, prawda? - uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że dziewczynka będzie po mojej stronie.
- No właśnie! - odparła natychmiast według moich przypuszczeń. - Tato zostań!
Upierałam się z nim jeszcze chwilę, ale nie miał wyjścia i musiał się zgodzi, bo był przegłosowany, znowu. Ustaliliśmy, że pojadę do najbliższego sklepu, a oni będą mi machać przez okno cały czas, dopóki nie stracą mnie z oczu.
Wyjechałam z parkingu pod domem i wjechałam na drogę. Nie było prawie w ogóle ruchu, więc trochę przyspieszyłam. Odnalazłam ich wzrokiem w oknie i zaczęłam machać w ich kierunku, a oni w moim. Trwało to zbyt długo, trochę odpłynęłam, zapomniałam, że prowadzę. Patrzyłam się tylko szczęśliwa w to cholerne okno zamiast na drogę. Zbyt długo.

* * *

Huk. Zderzenie, znowu huk. Zderzenie. Ból. Już nie prowadzę. Leżę. Boże dziecko, chcę wstać, ale nie mogę się ruszyć. Co z dzieckiem?
Piotr już chwilę później był przy mnie. Zebrali się gapie. Mój mężczyzna poprowadził całą akcję. Kazał komuś dzwonić po pomoc, a sam od razu znalazł się przy mnie.
- Hana, Hana! Nie zasypiaj! Słyszysz? - krzyczał do mnie, ale nie potrząsał moją głową. Wiedział, że mógłby w taki sposób jedynie pogorszyć mój stan.
- Piotr! Dziecko... - zaczęłam, nie miałam już siły, usypiałam.
- Co?! - krzyczał bardzo głośno.
- Ja.. nie czuję go, ruchy, nie czuję jego ruchów... - wydusiłam z siebie ostatkiem sił.
- Hana nie śpij! Słyszysz?! Nie śpij! - krzyczał chwilę, a potem już nie wiem. Ostatecznie nie posłuchałam się go, nie mogłam.
- Przepraszam, Piotr... - zasnęłam.



Mam nadzieję, że taka długość wam odpowiada. Mega dziękuję Sylwii, która mnie zainspirowała do takiego zwrotu akcji. W sumie wiedziałam, że robi się trochę nudnawo, ale nie byłam pewna jak to zmienić. Naprowadziłaś mnie i ta część prawie sama się napisała. Jeszcze raz dziękuję, a inni mogą także pomóc mi w ten sposób! Jakiekolwiek macie sugestie to piszcie. Sami widzicie, że z nich korzystam.
Komentujcie, komentujcie!
Patrycja

piątek, 19 czerwca 2015

Opowiadanie 2. Część 13.

Mój Piotr chciał chyba naprawdę udowodnić mi, że jest romantyczny, męski i silny. Na chęciach jednak stanęło, bo kiedy próbował mnie wynieść z samochodu i zanieść na rękach do domu, był tak niezdarny, że od razu się obudziłam. Właściwie to trochę przesadziłam, bo stanęło już na "próbował mnie wynieść z samochodu", a nie "na rękach do domu", nie czepiajmy się jednak szczegółów. Chociaż byłam pogrążona w krainie snów i nie bardzo podobało mi się nagłe wyrwanie z niej i tak natychmiast posłałam mu ciepły uśmiech i ucałowałam w polik. Za to go kochałam - czasem bardzo honorowy i samodzielny, jak idealny przykład wyjęty ze średniowiecznego kodeksu rycerza, a czasem nieporadny, mały chłopiec. Mój ideał, naprawdę i całkowicie mój. Jestem dumna, że związałam swoje życie z mężczyzną takim, jak on. Muszę tylko mówić mu to częściej.
Wcześnie rano zerwałam się z łóżka i postanowiłam przygotować pyszne śniadanie. Oczywiście nie miałam kaca, bo po czym? Jednak z przykrością nie mogę powiedzieć tego samego o moim ukochanym (dla jasności udajmy, że po imprezie zadzwonili po jakiegoś kolegę, żeby kierował, bo Piotr przecież nie mógł sam po alkoholu :)). Tym razem to ja musiałam zadzwonić do naszego szefa i poinformować o stanie męża. Trafiłam na zły humor dyrektora, który miał już jak to ujął "po dziurki w nosie całego tego dnia". Zapewniłam go oczywiście, że to ostatni taki wybryk i będziemy się pilnować.
Kilka godzin później wylegiwaliśmy się już wszyscy wspólnie na kanapie i oglądaliśmy stare powtórki "M jak miłość". Przemiła mama koleżanki Tosi odwiozła ją do nas i odprowadziła pod same drzwi. Chcieliśmy, żeby została chociaż na kawę, ale nie udało nam się jej przekonać, bo miała pilne spotkanie. Kobieta została poinformowana dokładnie o moim stanie (o tym, że jest w ciąży i będzie mieć syna) przez dziewczynkę i dała nam naprawdę sporo różnych rzeczy dla małego chłopczyka po swoim Leonie. Byłam jej dozgonnie wdzięczna i ustaliłyśmy, że musimy na pewno spotkać się po moim porodzie na takie babskie pogaduchy.
Kolejne trzydzieści minut Antosia opowiadała nam dokładnie i z każdym detalem pobyt u swojej nowej najlepszej przyjaciółki - Alicji i o tym, jakim Leon jest słodkim i małym bobasem. Zapewniała nas także, że nie może się już doczekać aż Eryk będzie z nami, bo zazdrości koleżance, że ma takiego "superhiperfajnego" brata, a ona jeszcze nie. Uświadomiliśmy jej, że nie potrwa to długo i już za jakiś czas będzie się nim mogła chwalić każdemu. Tym samym wywołaliśmy długi i szczery uśmiech  na jej twarzyczce.
Piotr odpłynął w małą drzemkę i regenerował siły po wczoraj, a ja razem z moją małą towarzyszką udałyśmy się do pokoiku przygotowanego specjalnie dla przyszłego członka naszej rodziny. Jest już całkowicie przygotowany i wyposażony od kilku dobrych miesięcy, bo nie mogliśmy się powstrzymać. Jedyne co się w nim zmienia to wciąż powiększająca się kolekcja ubranek. Coś wydaje mi się, że zabraknie zaraz na to wszystko miejsca, ale halo, przecież te z dzisiaj to nie moja wina, chociaż jestem za nie bardzo wdzięczna.
- Jakie śliczne! - powiedziała mała, która zdążyła już wyjąć byłe ubranka Leona z worka. Po jej reakcji zakładam, że ona także ich wcześniej nie widziała.
- Pokaż. - odwróciłam się do niej, bo stałam zwrócona zupełnie w inną stronę, a sama jeszcze nie miałam okazji ich zobaczyć. - Wow, są naprawdę ładne. - zaczęłam się zachwycać.
Zabrałyśmy się za ich dokładne oglądanie, a potem zaczęłam składać.
- Jak to się robi? - zapytała zirytowana Tosia pięć minut później. Patrzyła na moją złożoną małą stertę, a potem na swoje nic. Była zła.
- Oj, chodź do mnie bliżej to ci pokażę. - nie chciałam sama się podnosić i siadać, bo już i tak mocno bolały mnie plecy. - Widzisz? To proste. - dopowiedziałam po chwili.
- Ale super! - kiedy tylko się nauczyła natychmiast zaczęła układać swoją własną stertę.
Nie wiadomo od jakiego czasu Piotr stał oparty o drzwi i się w nas wpatrywał. Był uśmiechnięty i widać było, że ta drzemka trochę mu pomogła.
- Dwie najważniejsze kobiety mojego życia. - kucnął przy nas, pocałował każdą w czoło i objął ramieniem.
Spędziliśmy tam kilka dobrych godzin.


Zachęcam do komentarzy, które działają na mnie najbardziej motywująco. Jeśli macie jakieś ciekawe pomysły czy cokolwiek to napiszcie mi to i naprawdę chętnie z nich korzystam. W momencie, kiedy coś mi się spodoba i użyję tego wątku czy sytuacji to napiszę pod daną częścią nazwę osoby, która mnie zainspirowała. Komentarze z anonima chociaż podpiszcie z imienia.
Mam nadzieję, że wam się podoba i będziecie wyczekiwać dalszych losów naszych bohaterów.

Patrycja

niedziela, 14 czerwca 2015

Opowiadanie 2. Część 12.

- Hana! - od razu krzyknęła i podbiegła do mnie Agata. - Nie myślałam, że przyjedziecie.
- Hej, Agata. Ciebie też miło widzieć. - zaśmiał się obok mój mąż.
- No hej, wybacz. - zawtórowała mu. - A kto to tak urósł? - zaczęła, patrząc się na mój brzuch.
- Już niedługo będzie nas więcej. Zdecydowanie za długo wyczekujemy już Eryka.
- Świetne imię, mój dziadek też je miał. - dopowiedział Szczepan, który pojawił się tak naprawdę znikąd. Podszedł, pocałował Agatę czule w polik i stanął obok niej. - Szczepan, miło mi. - wyciągnął do mnie dłoń.
- Hej, Hana. - przedstawiłam się i uścisnęłam jego rękę. - Tyle się już nasłuchałam i wreszcie mogę cię poznać.
- Mam nadzieję, że słyszałaś same pozytywne rzeczy. - uśmiechnął się w moim kierunku. Od razu go polubiłam. Widać było, że naprawdę szczerze kocha naszą Agatkę, która wcześniej nie miała zbytnio szczęścia do miłości, ale może dzięki niemu ulegnie to zmianie.
- A masz jakieś wady? - zaśmiałam się, a oni zawtórowali. Porozmawialiśmy jeszcze chwilkę, a potem udaliśmy się na przywitanie z innymi. Większość osób już była, bo niestety mnie mąż poinformował z lekkim opóźnieniem. Zawsze wolałam być szybciej niż inni i po prostu pomóc w jakiejś organizacji niż robić wielkie wejście jak teraz. Wszyscy się na nas patrzyli i choć unikałam takich sytuacji to dzisiaj cieszyłam się. Przynajmniej widziałam wreszcie te znajome twarze. Uświadomiłam sobie, jak bardzo mi ich brakowało. Nawet jeżeli z częścią z nich nie utrzymuję kontaktu w mojej pracy na co dzień to i tak jestem z nimi zżyta. W pewien sposób jesteśmy taką wielką rodziną, jakkolwiek banalnie to brzmi.
- Hanuś! - Lena pierwsza rzuciła się na mnie, ale oczywiście pamiętała o moim stanie.
- Tęskniłam. - natychmiast odwzajemniłam jej uścisk. Piotr w tym czasie poszedł przywitać się z kolegami po fachu, a mnie całkowicie pochłonęła rozmowa z dziewczynami. Tak w sumie może to śmieszne, ale podzieliliśmy się na coś w stylu dwóch obozów - my kontra chłopacy. Musiałam przecież w jakiś sposób nadrobić zaległe plotki, których sporo zdążyło się nagromadzić w ciągu mojej nieobecności. Niektóre z nich były tak komiczne i nieprawdopodobne, że parę dobrych razy wybuchałam z moimi koleżankami śmiechem, a panowie kierowali wzrok w naszym kierunku i zastanawiali się o co chodzi. Jestem pewna, że oni też gadali o czymś podobnym. Co prawda Piotr pracuje i nie musi nadrabiać żadnych plotek, ponieważ jest z nimi na bieżąco, ale wydaje mi się, że rozmawiali o nas. W sumie były tu same pary: ja i Piotr, Agata i Szczepan, Lena i Witek, Wiktoria i Adam (rozstała się z mężem i jest z Adamem - moje marzenie) oraz Konica i Klaudia.
Z pół godziny później, kiedy byłam już całkiem na bieżąco postanowiłyśmy przerwać nasz podział na obozy i dołączyłyśmy do naszych mężczyzn. Umówiłam się też z Wiktorią, że będzie do mnie dzwonić co kilka dni i mówić mi o wszystkich nowościach, bo jako pani ordynator na pewno nic ją nie ominie.
Zrobiliśmy wspólne ognisko i usiedliśmy naokoło niego. Wszyscy oczywiście pili piwo lub jakieś napoje z procentami, a ja grzecznie sok ze świeżo wyciskanych owoców. Dołączył do nas także mój brat, który wziął ze sobą gitarę i tego wieczora stał się naszym prywatnym gitarzystą i piosenkarzem. My zaczęliśmy tańczyć i wygłupiać się, było naprawdę świetnie. Oczywiście po chwili musiałam usiąść i odpocząć, bo mój obecny stan nie pozwalał na więcej.
Przed pierwszą w nocy już wszystko było posprzątane, a my zawijaliśmy się do samochodu. Nie zabrakło też pożegnań, trzymania kciuków i życzenia powodzenia przez wszystkich.
Kiedy jechałam już samochodem myślałam o czasie spędzonym nad jeziorem. Byłam bardzo zadowolona, wieczór był niesamowity i z pewnością trzeba to powtórzyć, ale tymczasem przyda mi się sen...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Opowiadanie 2. Część 11.

Spacer zleciał nam naprawdę bardzo miło i szybko. Zresztą to dokładnie tak samo jak pół roku, które minęło nim zdążyłam się obejrzeć. W tym momencie jestem w ósmym miesiącu ciąży, a właściwie zaczynam już dziewiąty. Płeć dziecka jest nam już od dawna znana i nie możemy się doczekać, żeby powitać na świecie naszego małego synka - Eryka. Bardzo długo myśleliśmy nad  imieniem dla tego małego szkraba, ale po długich rozmyśleniach i czasie spędzonym na forach dla przyszłych rodziców postawiliśmy właśnie na Eryk. Głównie chodziło nam o niepowtarzalność i oryginalność. Tak, to imię idealnie się wpasowuje, a do tego jest jeszcze takie śliczne.
Kolejną sprawą, której pewnie jesteście ciekawi jest sytuacja Magdy i jej córki Tośki. Kobietę próbowali wybudzać i za drugim razem, który miał miejsce z miesiąc temu, udało się. Ja i Piotr byliśmy bardzo szczęśliwi, ale niestety nie mogliśmy się podzielić naszym entuzjazmem z małą, ponieważ w jej przekonaniu mama była na wycieczce. Stan Magdy na początku był bardzo słaby i wciąż nie  należy do najlepszych. Z tej właśnie racji dziewczynka cały czas jest stałym bywalcem naszego domu. Kobieta przechodzi bardzo intensywną rehabilitację w specjalistycznym ośrodku w Niemczech, którą zorganizował mój mąż, choć nie ukrywam, że Tretter także nam w tym pomógł. Tam ma opiekę na najwyższym poziomie i z tego co wiemy pomału dochodzi do siebie. Do pełni formy i tak potrzeba jeszcze całe mnóstwo czasu, który jest głównym wyznacznikiem wszystkiego. Rozmawialiśmy z lekarzami oni uważają, że za około rok Magda będzie w stanie wrócić do swojego dawnego życia w pełnej formie. Wszystko świetnie, bardzo się z tego cieszę, ale co z Tośką? Jest już z nami bardzo długi czas. Ona sama zdążyła się do nas całkowicie przyzwyczaić, a my do niej. Nie wyobrażam sobie jeszcze cały rok traktować ją jak swoje własne dziecko, a potem tak z dnia na dzień po prostu przestać ją widzieć. Piotr wie, że to jest dla mnie ciężka sytuacja, bo strasznie się przywiązuje, ale on sam na razie nie każe mi o tym myśleć. Mówi, że jest jeszcze dużo czasu i mam skupić się na pozytywach (halo, za miesiąc będę prawdziwą mamą!!!). W sumie racja. Rok to jeszcze masa czasu, w ciągu którego może się wydarzyć pełno rzeczy. Nie mam na pewno co się przejmować na zapas.
- Wróciłem! - krzyknął do mnie od progu Piotr. Ten to ma fajnie. Ja już kilka miesięcy temu musiałam zrezygnować z pracy, bo po moim poronieniu z przeszłości były pewne obawy i po prostu muszę się oszczędzać.
- Też bym tak chciała. - odparłam mu natychmiast. Nie wydaję mi się, żebym była pracoholiczką, ale naprawdę bardzo tęskniłam za moją posadą, odbieraniem nowego życia, kontaktem z pacjentem i  niespodziewanych spotkaniach z Piotrem na holach. - Gdzie Tosia? - dopowiedziałam po chwili. - Przecież chyba miałeś ją odebrać i wrócić razem z nią. Zapomniałeś o dziecku?! - hormony, to tylko hormony...
- Spokojnie, mała poszła do koleżanki, a ja rozmawiałem z jej mamą. Dzisiaj piątek, więc  zgodziłem się, żeby została tam na noc, także mamy trochę czasu dla siebie. - mówił już z łazienki, kiedy jednocześnie mył ręce.
- Ha, chyba za dużo to już nie zdziałamy. - zaśmiałam się i popatrzyłam na mój już naprawdę sporych rozmiarów brzuch.
- Bardzo śmieszne. - poszedł i mnie pocałował. Doskonale wiedział, że tylko się droczę. Takie myśli wyszły nam z głowy od momentu, kiedy stojąc przestałam widzieć swoje nogi, a tylko brzuch. - To na co masz dzisiaj ochotę? - usadowił  się obok mnie na kanapie.
- W sumie moglibyśmy gdzieś wyjść. Mam już dosyć siedzenia w domu. - spojrzałam błagalnie w jego kierunku.
- Ale Hana, nie wolałabyś odpocząć? - jak zwykłe upierał się.
- Ale ja non stop odpoczywam. - szybko mu rzuciłam. - Po prostu włącza ci się jak zwykle ojcowski Piot..
- uś. - zdążył dokończyć za mnie. - Tak wiem, ale nie mogę nic na to poradzić. Muszę dbać o ciebie i naszego małego piłkarza.
- Piłkarza? - byłam zaskoczona. Ciągle dowiaduję się jakiś informacji o Eryku, którego nawet jeszcze z nami nie ma. W sumie to całkiem przyjemne.
- No tak, piłkarza. A co sobie myślałaś? No ewentualnie może pójść w ślady rodziców. - oczywiście żartował. Oboje wiedzieliśmy, że to, kim zostanie Eryk leży tylko w jego intencji.
- No oczywiście. - zawtórowałam mu.
- Hm, skoro tak bardzo chcesz gdzieś wyjść to chyba przyszło mi coś do głowy. - zaczął się zastanawiać.
- No to dawaj. - byłam podekscytowana. Miałam ochotę spotkać się z wreszcie z ludźmi.
- Agata i Szczepan zaprosili wszystkich na jakąś imprezę nad jeziorem. W sumie możemy tam pojechać. ( Moja druga najlepsza para, oni są świetni, też tak myślicie? )
- Jasne! - podniosłam się z kanapy, wreszcie. - Tak dawno wszystkich nie widziałam. Nie zdążyłam nawet jeszcze poznać tego Szczepana, chociaż tyle o nim słyszałam.
- Ejej, tylko nie poznawaj go aż tak bardzo. - żartowniś.
- Widzę, że żarty to się dzisiaj nie tylko mnie trzymają. - dałam mu kuksańca w bok.
Jakieś pół godziny później byliśmy już gotowi i Piotr odpalał silnik w samochodzie. Imprezo szykuj się! Ciężarna Hana i Piotr nadchodzą.


Przepraszam, ale zależy mi na ocenach i to na tym całkowicie musiałam się skupić w ostatnich miesiącach. Teraz już na szczęście jest końcówka i dam radę i tu coś naskrobać. Swoją drogą co myślicie o Agacie i Szczepanie (♥) ? Jak wam się podoba? Jak zwykle zapraszam też na aska - klik

czwartek, 5 marca 2015

Opowiadanie 2. Część 10.

"Mijały dni, tygodnie i miesiące... właśnie, dzisiaj mijają równo cztery miesiące od momentu, kiedy Tosia jest z nami. Sporo się zmieniło przez ten czas, to dobre zmiany.
Po miesiącu pobytu dziewczynki u nas zdałam sobie tak naprawdę sprawę, jak bardzo pragnę mieć własne dziecko. Byliśmy jej rodzicami dwadzieścia cztery godziny na dobę i było nam z tym dobrze. Znaczy, z początku trudno było się przyzwyczaić do całej sytuacji, ale to dlatego, że była ona po prostu nowa i dotąd nieznana. Kiedy już się wdrożyliśmy, stało się to czymś, na zasadzie zwykłej rutyny i codzienności. Tosia co jakiś czas wciąż pytała o mamę, ale wytłumaczyliśmy jej, że musiała wyjechać. Małej zdarzyło się nawet kilka razy użyć słowa "mama" względem mnie. Czułam się wtedy wyjątkowa, jak jej prawdziwa mama, która troszczy się o nią najlepiej, jak tylko umie. Właśnie wtedy to się stało, stwierdziłam, że nie mogę już dłużej czekać i nie chcę, podjęłam intensywną kurację, która miała znacząco zwiększyć moje szanse na zajście w ciąże. Oboje z Piotrem bardzo tego chcieliśmy, dlatego wiadomość, którą otrzymaliśmy miesiąc temu rozradowała nas, jak nigdy w życiu. Tak, jestem w ciąży i tak, właśnie spełnia się moje największe marzenie. Dziecko ma dopiero dwa miesiące, a ja nie ukrywam, że już często zdarzają mi się wahania nastroju czy mdłości. O tym jednak nie myślę. Jestem w ciąży, będziemy mieli nasze dziecko - musiałam napisać to drugi raz. Oprócz tego wciąż mamy małą Tosię, która jest niesamowitym dzieckiem. Tylko jedna rzecz wciąż pozostaje niezmienna... Magda wciąż jest w śpiączce, a ja zaczynam się zastanawiać, jak długo to jeszcze potrwa i czy ona kiedykolwiek się obudzi..." - Hana właśnie skończyła pisać pierwszy wpis w swoim dzienniku. Postanowiła go prowadzić i mieć pamiątkę, przeczytać za jakiś czas. Piotr też był przychylny do tego pomysłu.
- Ma... ciociu! - wykrzyknęła dziewczynka, która w oka mgnieniu wparowała do salonu i wpędziła mnie w strach.
- Bu, mała złośnico! - wykrzyknął Piotr i chwycił ją od tyłu zanim mała zdążyła się na mnie rzucić. Nie wiem skąd on się tam wziął, ale wystraszył mnie równie mocno, jak ona. Oczywiście, nie chciałam dać mu tej satysfakcji i jakoś to ukryłam, ha, cała ja.
- Widać, że córeczka wdała się po swoim tatusiu. - odparłam, spoglądając na nich i śmiejąc się. Oni zawtórowali mojej reakcji.
- Tosiu, pamiętasz o czym rozmawialiśmy ostatnio? - zapytał jak zawsze spokojnym i opanowanym głosem Piotr. No dobrze, może nie tak zawsze, ale często.
- Nie mam skakać, bo ciocia będzie miała dzidzie! - znów radośnie wykrzyknęła.
- Tatuś też będzie miał dzidzie. - dopowiedziałam.
- Ale ty już jesteś moim tatą. - zwróciła się w jego stronę nagle posmutniała dziewczynka. Zrobiło mi się jej bardzo żal, bo wyglądała na poruszoną moim słowami. Poza tym nie widziała swojej mamy od czterech miesięcy i myśli, że zostanie zepchnięta w kąt przez przyszłego bobasa.
- Hej, spójrz na mnie. - odparł Piotr i klęknął tak, aby mieć z nią kontakt wzrokowy. - Zawsze będę twoim tatą, okej? Po prostu będziesz miała rodzeństwo. Ktoś już niedługo będzie się z tobą bawił. - próbował zachęcić ją Piotr. - Rozumiesz? - chciał również upewnić się, że mała już dobrze orientowała się w całej sytuacji.
- Dobrze, tato. - uśmiechnęła się mała blondynka. Była naprawdę urocza.
- Leć się baw, a zaraz idziemy na spacer. - spojrzałam w jej kierunku i powiedziała. Postanowiłam spędzać z nią każdą chwilę na czymś radosnym i zajmującym, aby nie myślała o swojej mamie i skupiła się na tym, że dobrze się bawi.
- Jej! - tylko krzyknęła i nawet się nie zorientowałam, kiedy zdążyła zniknąć z tego pomieszczenia.
- A u ciebie wszystko okej? - zapytał.. Widać było, że odzywa się w nim teraz "ojcowski Piotruś". Kochałam te sformułowanie.
- Haha, ojcowski...
- Piotruś, tak wiem. Bardzo śmieszne, żono. - odparł prychając, a ja ledwo mogłam powstrzymać moje drgające usta przed śmiechem. - A serio jak tam?
- Wszystko okej. Gawryłciątko na razie nie sprawia żadnych kłopotów. - tak też często mówiłam.
- Hana, ile ty myślisz nad takimi słowami? - zapytał przez śmiech. Oboje się zresztą roześmialiśmy, bo nie ukrywajmy, ale to naprawdę jest bardzo zabawne.
- A byś się zdziwił. - odpowiedziałam tajemniczo. - A teraz panie doktorze czas spożytkować dobrze nasz urlop i wyjść na rodzinny spacer. Co ty na to?
- Jeszcze pytasz? - przeciągał się. - Tosia, już wychodzimy! - krzyknął do córki.


Jakie wrażenie wywarła na was ta część? Chyba w nocy mam najlepszą wenę twórczą, bo mi osobiście się podoba (skromna ja). Komentujcie, komentujcie!

czwartek, 26 lutego 2015

Opowiadanie 2. Część 9.

Budzik zadzwonił parę minut przed piątą, był bardzo głośny.
Zerwałam się z łóżka w mgnieniu oka i natychmiast go wyłączyłam. Tak bardzo nie chciałam obudzić Piotra i Tosi. Na szczęście udało mi się to.
Zachowywałam się najciszej jak tylko potrafię chodząc po całym domu. Nie chciałam także robić zamieszania, dlatego odpuściłam sobie śniadanie. Zawsze mogę zjeść coś dobrego w bufecie.
Niespełna pół godziny później znalazłam się już na swoim oddziale. Dobrze, że przyjechałam trochę szybciej i miałam jeszcze czas, ponieważ dzięki temu mogłam zajrzeć do Magdy.
Siedząc przy niej sprawdzałam i analizowałam wyniki badań, które zdążyły mnie ominąć. Było tego całkiem sporo, dużo więcej niż się spodziewałam. Nie zmienia to jednak faktu, że w dalszym momencie jest źle.
- Hej, Hana. - moje przemyślenia przerwał Radwan. - Szukałem cię.
- Przepraszam Krzysztof. - powiedziałam od razu, kiedy spojrzałam na mój zegarek. - Trochę się tu zasiedziałam...
- Spokojnie, nic się nie stało. - odparł i podszedł bliżej. - Dlaczego właściwie tutaj jesteś? - wiedział, że to z całą pewnością nie moja działka.
- To mama córki Piotra. - odpowiedziałam mu, chociaż sama nie wiedziałam po co tak naprawdę to robię. Chyba nie chciałam zagłębiać go w te wszystkie szczegóły.
- O, nie wiedziałem, że Piotr ma dziecko... - bardzo się zdziwił.
- Tak, pięcioletnie. - stwierdziłam, że nie będę już dalej o tym mówić. - To dlaczego mnie szukałeś? - przeszłam szybko do kolejnej sprawy.
- A, bo chodzi o tą pacjentkę z czwórki. - zaczął mi wszystko dokładnie omawiać. Razem wyszliśmy z sali i udaliśmy się na oddział ginekologiczny.
Godziny mijały mi całkiem sprawnie i szybko się ze wszystkim uwijałam. W przerwach zaglądałam do sali Magdy i rozmawiałam na jej temat z Witkiem lub Agatą, którzy wspólnie nad nią czuwali. Zdążyłam nawet zjeść bardzo odżywczy posiłek u pani Marii.
Wracałam właśnie z bufetu, ponieważ zostałam zawołana do zbliżającego się porodu. Podobno wszystko zaczęło się bez komplikacji więc raczej niczym się nie martwiłam. Kierując się przez hol zobaczyłam jednak Piotra. Od razu do niego podeszłam.
- Co ty tutaj robisz tak wcześnie? - pocałowałam go i natychmiast zapytałam.
- Postanowiłem sprawdzić co u niej.
- Przecież umówiliśmy się, że będę do niej zaglądać i robię to. Poza tym ma tu najlepszą opiekę, a twój dyżur zaczyna się dopiero za hm... trzy godziny?
- Trzy i pół. - odpowiedział mi.
- No właśnie! - odkrzyknęłam zrezygnowana, ponieważ wiedziałam, że to bezskuteczne. Znałam go, i tak zrobi to, co będzie chciał i uważał za słuszne. Taki już jest po prostu Piotr. - Zrobiłeś chociaż wszystko co miałeś? - zapytałam niepewnie.
- Hana, dlaczego ty traktujesz mnie jak dziecko? Przecież...
- Martwię się i tyle. - wtrąciłam mu. Nie chciałam, żeby tak postrzegał tą sytuację.
- Wszystko zrobiłem. Pojechałem razem z Tosią po wszystko, przyszykowałem ją i odstawiłem do przedszkola. Wytłumaczyłem też wszystko jej nauczycielce, żeby była poinformowana w razie potrzeby. Posprzątałem jeszcze trochę u nas i zrobiłem zakupy.
- To świetnie. - byłam pełna uznania. Tak szczerze nie sądziłam, że wywiąże się on ze wszystkiego, a nawet jeżeli już to na pewno nie w tak szybkim tempie.
 - I teraz będziesz siedział u niej te trzy i pół godziny? - zabrzmiało to trochę jakbym była o nią zazdrosna...
- Nie, oczywiście, że nie. Zorientuję się trochę, a potem może pokręcę po szpitalu i spróbuję porwać się na obiad czy coś.
- Przykro mi, ale właśnie wracam z bufetu. - uśmiechnęłam się.
- Wymyślę coś. - puścił mi oczko. Wyglądał tak komicznie, kiedy to robił.
- Mam nadzieję, ale teraz muszę już serio iść, bo wyjdzie na to, że nie przydam się na nic mojej rodzącej pacjentce.
- Jasne, leć. - odparł, pocałował mnie i oddalił się w stronę Magdy. A ja, no cóż, udałam się na witanie nowego życia.


Mam nadzieję, że wam się podobało i liczę na komentarze z waszej strony. Tym bardziej, że ostatnio trochę brak mi motywacji i się rozleniwiłam, więc zachęcam.
Myślicie, że fajnie byłoby, gdybym czasem też pisała z punktu widzenia Piotra czy mam się cały czas trzymać Hany?

czwartek, 19 lutego 2015

Opowiadanie 2. Część 8.

Wszystko potem stało się tak błyskawicznie. Kompletnie nie wiedziałam co robić, byłam spanikowana. Piotrem także w głównej mierze kierowały nerwy. Dobrze, że byli tam chociaż nasi przyjaciele i bardzo dobrzy lekarze, którzy jakimś cudem zdołali podtrzymać jej życie. Było to prawie niemożliwe, ale udało się.
Teraz jest w śpiączce.
- I co niby teraz macie zamiar zrobić? Przecież ona się nie obudzi! - mój mąż był zdenerwowany. Sam nie wiedział co mówi.
- Sam wiesz, że to było jedyne wyjście! - zezłościła się na niego Agata.
- No chyba, że wolałbyś widzieć ją martwą, a zgaduję, że nie. - odparował wychodzący Witek. - Będzie dobrze. - zdążył jeszcze poklepać go po plecach.
- I co teraz planujecie? - postanowiłam sama przejąć dowodzenie nad tą sytuacją, ponieważ zaczęłam zauważać, że wymyka się ona spod kontroli. Złapałam także Piotra za rękę i mocno ją ścisnęłam. Chciałam dodać mu w jakiś sposób otuchy. Widziałam, jak bardzo to wszystko jest dla niego trudne.
- Będziemy podawać leki, które stopniowo polepszą jej stan. Może zająć to trochę czasu, ale kiedy będzie już stabilna spróbujemy ją wybudzić.
Rozmawialiśmy jeszcze z piętnaście minut, ponieważ potem obowiązki wzywały Agatę. Zdążyła nam ona pokazać całą dokumentację Magdy i powiedzieć wszystko, co sama wiedziała. W sumie nie dowiedzieliśmy się za dużo nowego, ale jednak zawsze coś. Byliśmy jej za to wdzięczni.
- Piotr... - odczekałam chwilę. Chciałam kontynuować dopiero, kiedy na mnie spojrzy. - Wracajmy do domu. Wiesz, że nic już teraz nie możesz poradzić. Mam jutro rano dyżur, więc sprawdzę co u niej. - także przejmowałam się stanem Magdy, ale byłam wykończona. Poza tym myślałam również o Tosi i chciałam przypomnieć o niej Piotrowi. - Tosia pewnie zaczyna się martwić. Musimy do niej wrócić. Jutro też trzeba będzie pojechać do Magdy i wziąć najpotrzebniejsze rzeczy małej, bo teraz na jakiś czas będzie z nami. - było to dla mnie oczywiste.
- Tak, tak... w sumie to prawda. - zaczął analizować moje słowa. - Ale przyjadę rano z tobą i razem sprawdzimy co u niej.
- Nie, nie możesz. Masz na późniejszą godzinę i bardzo dobrze się składa, bo cały czas o kimś zapominasz. Ktoś będzie musiał przecież pojechać po rzeczy małej i przede wszystkim zawieść ją do przedszkola. - odparłam stanowczo.
- Tak, znowu prawda. - odparł. Był naprawdę bardzo zamyślony. - wstał i udaliśmy się wspólnie na parking.
- Pozwolisz, że ja poprowadzę. - odparłam i skierowałam się w stronę miejsca kierowcy, kiedy już widziałam nasz samochód.
Nie protestował, był za bardzo pogrążony w swoich myślach.
Postanowiliśmy jednak odebrać małą. Chcieliśmy ją mieć przy sobie, a poza tym mogła bać się zostać na noc u mojego brata. Mimo, że znała go już wcześniej to wciąż miała jedynie pięć lat i z pewnością czuła się niepewnie.
Godzinę później cała nasza trójka była już w mieszkaniu.
Ja byłam padnięta, jakaś osłabiona. Cała ta sytuacja mnie wykończyła. Myślałam tylko o łóżku i tym, aby jak najszybciej się tam znaleźć. Wydaję mi się, że Piotr miał podobne zdanie i zgadzał się ze mną. Niestety Tosia aż tryskała energią. W sumie miała dzisiaj całkiem sporo drzemek i myślała tylko o zabawie. Nie chciała  z nami współpracować.
- Musisz wstać wcześniej, idź spać. Ja się nią zajmę. - odparł Piotr. - I tak już dzisiaj bardzo mi pomogłaś.
- Dacie sobie radę? - spojrzałam na nich, miałam wątpliwości.
- Pewnie. - odparli jednogłośnie. - Zmęczę ją trochę i mam nadzieję, że zaśnie. - odparł już ciszej, tylko do mnie.
- Dobrze,  w takim razie do jutra. - powiedziałam, kiedy pożegnałam się już z nimi.
- Śpij dobrze, kochanie. - odparł mój mężczyzna jeszcze zanim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi do sypialni.


Jak myślicie, co dalej będzie z Magdą? Może nawet podeślecie mi ciekawe pomysły pod postem. Zapraszam więc do komentowania! Daje mi to porządnego kopa. :)

czwartek, 12 lutego 2015

Opowiadanie 2. Część 7.

Minęło kilka chwil, a ja już wysiadałam z samochodu i kierowałam się w stronę wejścia do budynku. Nawet nie wiem jakim cudem znalazłam się tu tak szybko.
- I co z nią? - już po pięciu minutach od mojego przybycia do szpitala powiedziałam do Piotra. Doskonale wiedziałam, gdzie mam się kierować, aby go znaleźć, więc i to poszło mi naprawdę sprawnie. 
- Co ty tutaj robisz? Tylko nie mów, że przyjechałaś z Tosią. - przeraził się. 
- Oczywiście, że nie. Zostawiłam ją z Przemkiem.
- Jej stan jest krytyczny. - kiedy dowiedział się z małą postanowił od razu przejść do rzeczy. Był bezpośredni i to w nim lubiłam. - Najbliższe doby będą decydujące. 
- Nie myślałam, że jest z nią aż tak źle. - złapałam się za głowę. - Ale co się właściwie stało?
- Sam do końca nie wiem. Powiedzieli mi tylko, że miała wypadek i to bardzo poważny jak widać. Mówili, że jej samochód nadaje się już tylko na złom.
- No, a co z osobą, z którą się zderzyła? - wszystko pomału zaczęło do mnie docierać. 
- Zabrali go do innego szpitala, ale ratownicy mówili, że jego samochód był  dużo większy i bardziej go ochronił. Jego stan nie jest poważny.
Wymieniliśmy między sobą jeszcze trochę zdań. Obgadaliśmy również to, co powiemy Tosi. Jej mama nie mogła przecież tak po prostu zniknąć, mała z pewnością będzie o nią pytać. 
Potem nie mieliśmy już czasu na rozmowę. Przyglądaliśmy się Magdzie z za szyby. Latoszek dokładnie oceniał jej stan zdrowia i razem z Agatą szybko podejmowali decyzje. Zlecali najpotrzebniejsze badania.
Pół godziny później mama małej Antoniny była już podłączona pod cały sprzęt. Nie mogła nawet samodzielnie oddychać. Jej stan był naprawdę ciężki. Patrząc na nią zastanawiałam się czy z tego wyjdzie i jak długo to potrwa, a przede wszystkim co teraz. 
- Halo? - moim rozmyśleniom przeszkodził telefon. 
- Hej. - odezwał się Przemo. 
- Coś się stało? - od razu zaczęłam się denerwować. Bałam się, że coś z Tosią. Widziałam tylko same czarne scenariusze, ale to przez obecną sytuację. Nie ma chyba zresztą się czemu dziwić. 
- Nie, spokojnie, wszystko gra. Mała zdążyła się już obudzić i pytała o was, ale powiedziałem, że musiałaś jechać i wrócisz. Spokojnie, nie pisnąłem słówka o Magdzie. 
- Dzięki Bogu. - odetchnęłam. Byłoby źle, gdyby pięciolatka dowiedziała się o tym w taki sposób. 
- No... i dzwoniła do mnie Ola. Została pilnie wezwana do szpitala i muszę wracać do Frani. Wezmę po prostu młodą ze sobą i chyba już zostanie u nas na noc, bo bezsensu po nocach ją potem ciągać, a już późno. Nie przeszkadza ci to?
- Jasne, że nie. W sumie to bardzo dobry pomysł. Dziękuję.
- Jestem przecież twoim bratem, nie ma za co. - odparł łagodnie do słuchawki. - A tak w ogóle to co z nią?
- Nie jest najlepiej, a szczerze? Chyba nawet bardzo źle. Jest cała połamana, liczne urazy wewnętrzne, nie oddycha samodzielnie... - zaczęłam wymieniać. - Najbliższe doby będą decydujące. - powtórzyłam zdanie, które wcześniej wypowiedział mój mąż.
- To naprawdę poważna sprawa. Nie martw się, będzie okej. - próbował chyba mnie trochę podnieść na duchu, ale ja naprawdę byłam na to zbyt przybita. - Dobra, ale teraz już naprawdę muszę iść, bo Ola za mną czeka. 
- Pewnie, leć. Dziękuję. - odparłam znowu. 
- Już to mówiłaś. Poza tym nie musisz mi ciągle dziękować. 
- Ale chcę.- odparłam i odczekałam chwilę. To był już koniec rozmowy. Upewniłam się, że Przemo zakończył połączenie, zablokowałam telefon i pośpiesznie schowałam go do mojej torebki.
Kolejne dwie godziny spędziliśmy na korytarzu. Nie pozwolili nam nawet do niej wejść i kategorycznie tego zabraniali. Cały czas przy niej czuwali i podłączali coraz to nowe rzeczy. My po protu patrzyliśmy się siedząc jednocześnie na tych niewygodnych krzesłach. W tym momencie czułam się chyba pierwszy raz naprawdę jak pacjent (a raczej jego rodzina), a nie lekarz, który pracuje w tym szpitalu. Nie było to za przyjemne uczucie zarówno dla mnie, jak i mojego męża, ale nic nie mogliśmy na to poradzić. Byliśmy bezradni.
Nagle jej stan drastycznie się pogorszył. Lekarze natychmiast zauważyli tą zmianę i zaczęli ją reanimować. Ja i Piotr od razu wbiegliśmy na salę. Nie mogliśmy przecież po prostu się przyglądać i udawać jakby nigdy nic. 
- Piotr, Hana, nie teraz! Wyjdźcie! - krzyknęła Agata, podbiegając od drugiej strony do Witka, który już zaczął akcję reanimacyjną. 
- Zróbcie coś! - krzyczał przerażony Piotr podbiegając do łóżka. Uczyniłam zresztą to samo.


Opowiadanie trochę dłuższe, wzięłam pod uwagę wasze komentarze. W następnym tygodniu zaczynam ferie, więc może pojawi się coś więcej, ale nic nie obiecuje. 
Mam nadzieję, że wam się podobało, a zakończenie w odpowiednim momencie z pewnością skłoni was do dalszego czytania. 
Wyrażajcie swoją opinię, biorę wasze słowa pod uwagę i staram się poprawić. Komentujcie! :)

czwartek, 5 lutego 2015

Opowiadanie 2. Część 6.

Całą drogę powrotną próbowałam dodzwonić się do Piotra i nic z tego nie wynikło. Najprawdopodobniej był zbyt zajęty i po prostu wyłączył telefon całkiem nie myśląc o tym, jak ja muszę się martwić.
Musiałam dowiedzieć się o co chodzi i jak trudna jest sytuacja Magdy.
- Hej, brat. - wybrałam numer Przemka, gdy zostało jeszcze dziesięć minut drogi do domu. - Wiem, że nie wypada tak dzwonić, ale czy mógłbyś przyjechać? Teraz?
- Hana, ale co się stało? - zdenerwował się.
- Nie mogę mówić przy dziecku. Bądź jak najszybciej. Kocham cię. - powiedziałam i od razu się rozłączyłam. Musiałam przestać i skupić się wreszcie na prowadzeniu pojazdu. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby nam coś się stało.
- Przy jakim dziecku?! - wykrzyczał Przemo, który ubierał już buty, ale rozmowa dawno została zakończona i nie uzyskał odpowiedzi.
Byłyśmy na miejscu pierwsze, ale musiałam za nim poczekać, ponieważ Tosia zdążyła zasnąć. W żadnym razie nie dałabym rady przenieść wszystkiego razem z nią na rękach, a pod żadnym pozorem nie chciałam jej zostawiać samej w zamkniętym aucie lub mieszkaniu. Miałam jedynie nadzieję, że Przemek jest już gdzieś w pobliżu.
Po kilku minutach czekania usłyszałam, że ktoś puka w moją szybę. Nareszcie.
- O, jesteś już. - powiedziałam od razu wysiadając z samochodu. Mój brat wyglądał naprawdę na bardzo zdezorientowanego.
- Hana, spójrz na mnie. Co się stało, jakie dziecko?
- Tosia jest ze mną, ale zasnęła. Byliśmy na zakupach razem z Piotrem i on nagle dostał telefon i wybiegł. Zdążył tylko powiedzieć, że coś z Magdą, ale nie chciał nic mówić przy niej. - tłumaczyłam na szybko otwierając bagażnik i wykładając zakupy. - Muszę się dowiedzieć o co chodzi i nie mogę tak spokojnie siedzieć w mieszkaniu, znasz mnie Przemo, dlatego mam nadzieję, że mi pomożesz.
- Oczywiście, że tak. Dobrze, że Ola była w domu i została z Franią. - tłumaczył jednocześnie wykładając rzeczy. - To co mam robić?
- Wniesiemy razem wszystko do mieszkania razem z Tosią, bo nie chcę jej budzić, a potem jeżeli nie masz nic przeciwko to pojadę do Piotra.
- Jestem twoim bratem, możesz na mnie liczyć. - odpinał już delikatnie małą z fotelika. Odkąd ma Franię naprawdę zrobił się jeszcze bardziej opiekuńczy. Wspaniały z niego tata. - To idziemy.
Razem daliśmy radę wnieść wszystko na górę. Potem skorzystałam jeszcze z łazienki i miałam zamiar się ulotnić.
- Dziękuję. - pocałowałam go szybko w polik przy wyjściu. Taki brat to skarb i bardzo cieszyłam się, że mogę na niego liczyć.
W mgnieniu oka znalazłam się z powrotem w moim samochodzie i ruszyłam, chociaż nie wiedziałam tak naprawdę dokąd mam jechać.
- Piotr, wreszcie. - powiedziałam, gdy tylko mój telefon zadzwonił. - Gdzie jesteś?
- W Leśnej Górze, jej stan jest naprawdę ciężki. U was wszystko okej? - denerwował się, był cały spięty.
- Tak..
- Hana, muszę kończyć. Wiozą ją, zadzwonię później. Kocham cię. - powiedział i rozłączył się, a ja już zmniejszałam dystans między mną, a szpitalem.

Jeżeli przeczytałaś/eś skomentuj! Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie znaczy to naprawdę dużo, zachęcam!

czwartek, 29 stycznia 2015

Opowiadanie 2. Część 5.

Reszta czasu zleciała nam bardzo szybko, a szkoda, bo było to całkiem dobre odstresowanie się i odetchnięcie.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę na ręcznikach, a potem stwierdziliśmy, że już pomału nadszedł czas, aby się zbierać. Poszło nam to nawet całkiem sprawnie i chwilę potem siedzieliśmy już w trójkę w samochodzie.
- To teraz odwozimy małą już? - zapytałam Piotra, bo widziałam, że kieruje się w przeciwną stronę niż dom dziewczynki.
- Nie! - krzyknęła radośnie.
- Właściwie Hana.. uzgodniłem z Magdą, że Tosia zostanie dzisiaj u nas na noc, no chyba, że masz coś przeciwko.
- Oczywiście, że nie. - spojrzałam na nią i widziałam jej ulgę, gdy tylko usłyszała moje słowa.
- To teraz dom moje panie czy może jakieś specjalne życzenia? - spytał patrząc chwilę na mnie i na nią.
- Hm, tak właściwie to możemy pojechać na jakieś zakupy. Dawno nic nowego sobie nie kupiłam. A ty co o tym sądzisz? - popatrzyłam na małą.
- Chcę ciociu! - odpowiedziała pewnie.
- To może jednak pojedziemy do tego domu i odpoczniemy... chyba wszyscy jesteśmy już dość mocno zmęczeni. - próbował Piotr. Wiedział jak kończą się zakupy i ile zazwyczaj czasu na tym upływa. To bardzo długi i żmudny proces, a jeśli jest jeszcze mała dziewczynka... to na pewno potrwa znacznie dłużej.
- Przykro mi kochanie, ale jesteś przegłosowany! - wytknęłam mu język i przybiłam piątkę mojej małej koleżance. Widziałam, że od razu ją to rozśmieszyło.
- To świetnie. - powiedział z udawanym smutkiem i skręcił szybko w prawo.
- Hura! Zakupy! - wykrzykiwała (w moim opowiadaniu ma 5 lat).
Dojechanie do centrum handlowego zajęło nam góra piętnaście minut. Już gorzej było ze znalezieniem miejsca na parkingu, ale ostatecznie i z tym daliśmy sobie jakoś radę.
- To co? Możemy zacząć stąd! - pokazałam palcem pierwszy sklep z brzegu i skierowałam się tam z trzymającą mnie za rękę Antoniną.
- No to zaczynamy. - powiedział mój mąż i udał się za nami, łapiąc ją od drugiej strony. Wyglądaliśmy jak prawdziwa rodzina.
Wiedzieliśmy, że musimy być w domu koło dwudziestej, żeby przygotować małą do snu i położyć ją. Magda mówiła, że o dwudziestej pierwszej już powinna dawno spać.
- Trochę już tego dużo. - patrzyłam na Piotra, który dźwigał siatki. Wyglądało to jak jakaś komiczna scena z filmu, ale przynajmniej my miałyśmy ubaw.
- Najważniejsze, że chociaż wy jesteście szczęśliwe.
- A ty nie? - pocałowałam go i zapytałam.
- No teraz już tak.
- Fuj! - przerwała nam Antosia, która zdążyła już zakryć usta ręką.
- Chwila, to może być ze szpitala. - powiedział Piotr i odebrał telefon. Odszedł trochę na bok i zaczął z kimś rozmawiać. Ja w tym czasie nie spuszczałam oczu z małej, która zajmowała się swoim nowym i podobno już ulubionym misiem.
- Ma na imię Hana. - powiedziała głaszcząc ją.
- Naprawdę? To bardzo miłe, dziękuję. - uśmiechnęłam się do niej, ale ona była za bardzo zajęta misiem.
- Hana! Muszę natychmiast jechać, coś z Magdą! Jedź od razu z Tosią do domu, dobrze? - powiedział bardzo szybko i już się zacząć oddala, przytulił tylko małą.
- Jak się czegoś dowiem zadzwonię, pogadamy później! - krzyknął i już go nie było.
- Gdzie tata? - Tosia nie wiedziała co się właśnie stało.
- Tata musiał pojechać, ale niedługo wróci. Chodź, same pojedziemy do domu. - powiedziałam, a ona złapała mnie za rękę. Była bardzo grzeczna. - Pomożesz mi?
- Tak. - odparła i wręczyłam jej jedną małą i oczywiście najlżejszą reklamówkę, a sama jakimś cudem zabrałam resztę.
- Jesteś taka silna. - znów się do niej uśmiechnęłam i udawałam, że wszystko jest całkowicie okej, bo nie chciałam jej straszyć. W głowie jednak huczało mi tysiące myśli.
Gdzie pojechał Piotr i co stało się z Magdą?


Dzisiaj trochę dłuższe. Podobało ci się? Zachęcam do komentowania, bardzo mnie to motywuje do dalszej pracy!

czwartek, 22 stycznia 2015

Opowiadanie 2. Część 4.

Budzik powinien zadzwonić chwilę po szóstej. Właśnie, powinien.
Otworzyłam oczy i szybko się przeciągnęłam. Byłam bardzo zadowolona, ponieważ z całą pewnością się wyspałam i jeszcze wstałam przed czasem. Oznaczało to, że mogłam jeszcze trochę poleżeć i poczytać. Byłam jednak w dużym błędzie.
- Dzień dobry księżniczko - powiedział wchodzący do sypialni Piotr.
- A ty o tej godzinie już na nogach? - zapytałam zdziwiona. Wnioskowałam, że jest dopiero koło szóstej rano, a po wczorajszym stanie Piotra byłam pewna, że najwcześniej wyjdzie z łóżka koło dwunastej.
- Przecież już południe. - odpowiedział mi spokojnie i wskazał palcem na stojący na komodzie zegar.
- O mój Boże! - krzyknęłam, kiedy tylko moje oczy powędrowały za jego palcem. - Przecież miałam być w pracy od siódmej! Tretter mnie chyba zabije! Dlaczego mnie nie obudziłeś, skoro wstałeś wcześniej?! - fuknęłam na niego.
- Spokojnie, uspokój się. - mówił powoli i widać było, że bardzo bawi go moje zachowanie.
- Piotr, jestem spóźniona do pracy prawie sześć godzin! Rozumiesz? - odkrzyknęłam mu i w między czasie wyciągnęłam już ubrania z szafy.
- Dzwoniłem do niego i powiedziałem, że dzisiaj nie przyjdziesz.
- Naprawdę? - zapytałam odwrócona w jego kierunku.
- No, specjalnie wstałem wcześnie. Powiedział, że nie ma problemu i nawet się cieszył, bo mówił, że ostatnio za dużo pracujesz i przyda ci się jakieś wolne, także to mamy z głowy.
- Świetnie, dziękuję, że o tym pomyślałeś. - podbiegłam do niego i pocałowałam go.
- Chyba będę to robił częściej. - odpowiedział mi uśmiechem i odwzajemnił pocałunek.
Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, a potem już tylko przenieśliśmy się bardziej na łóżko. Wydaję mi się, że chyba nie muszę mówić co było dalej. Powiem jedynie, że ten dzień już od początku mi się podobał i zaczął się bardzo przyjemnie i intensywnie.
Potem wspólnie wybraliśmy się na szybkie zakupy i zaplanowaliśmy co będziemy dzisiaj robić z Tosią, ponieważ Piotr był umówiony z Magdą, że weźmie ją do siebie. Mi to w ogóle nie przeszkadzało, a wręcz cieszyłam się, ponieważ bardzo ją lubię i ona chyba mnie też, poza tym przypomina mi Piotra.
Postanowiliśmy zabrać ją nad jezioro, mała bardzo chciała nauczyć się pływać, a pogoda także nam w tym sprzyjała.
Nie zastanawiając się długo uzgodniliśmy, że Piotr pojedzie po Tosie i zadba o to, żeby wzięła wszystkie potrzebne rzeczy, a ja w tym czasie zapakuję nas: jakieś koce, piłki i przede wszystkim jedzenie. To był dobry pomysł i uniknięcie kontaktu z mamą Tosi - Magdą, która jak wiemy, zbytnio nie pała do mnie entuzjazmem.
Godzinę później już wygrzewaliśmy się na słonecznej plaży. Było całkiem mało ludzi, dlatego nie mieliśmy problemu ze znalezieniem miejsca i tym podobne.
Wszyscy troje powygłupialiśmy się i ochlapywaliśmy w wodzie przez dłuższy czas. Widać było, że dziewczynka była bardzo szczęśliwa i podobało jej się to.
Potem Piotr postanowił, że zacznie uczyć ją pływać. Chciałam, żeby chociaż wtedy spędzili trochę czasu sami, dlatego postanowiłam wyjść z wody i trochę odpocząć i zjeść coś przy okazji.
Chwilę leżałam i czytałam książkę, a potem siedziałam na telefonie, jednak to wszystko bardzo mnie nudziło. Z tego względu po chwili wyciągnęłam kanapkę i po prostu zaczęłam się na nich patrzeć (i jeść).
Widziałam jacy oboje są szczęśliwi i jaką radość sprawia im spędzanie czasu ze sobą. Zdałam sobie także sprawę, że Piotr ma świetne podejście do dzieci i jest bardzo troskliwy. Z całą pewnością jest wspaniałym ojcem. Wtedy zaczęłam myśleć o naszych wspólnych dzieciach i czy kiedyś się ich doczekamy z moimi problemami...

czwartek, 15 stycznia 2015

Opowiadanie 2. Część 3.

Dojechałam do domu jako druga, ponieważ samochód Piotra był już na jego stałym miejscu. Zaparkowałam więc obok niego i ruszyłam w kierunku mieszkania.
Będąc coraz bliżej drzwi myślałam tylko o tym, w jaki sposób go przeproszę, ponieważ wiedziałam, że na to zasługuje. Chociaż sama zdawałam sobie sprawę, że do niczego nie doszło, to domyślam się, że z jego perspektywy naprawdę wyglądało to inaczej. Postanowiłam, że zrobię to, o co mnie prosił. Odsunę się od Krzysztofa dla dobra naszego małżeństwa, dla nas...
- Piotr, możemy porozmawiać? - zaczęłam od razu, gdy znalazłam się w środku. Tyle, że nikt na to nie odpowiedział.
Zaczęłam rozglądać się po pokojach. Mojego męża z całą pewnością nie było w żadnym z nich, no chyba, że jest na tyle niedojrzały, żeby bawić się ze mną w chowanego, w co szybko zwątpiłam.Po prostu nie miał ochoty ze mną rozmawiać. Pewnie odstawił samochód, szybko się przebrał i poszedł pobiegać i pomyśleć. Zawsze tak robi, kiedy się kłócimy, podobno pomaga się to skupić. Hmm, może kiedyś też powinnam spróbować...
Postanowiłam na niego zaczekać, a potem spędzić razem z nim miło czas.
Spojrzałam na zegarek i zbliżała się godzina siedemnasta. Wpadłam więc na pewien pomysł. Akurat idealnie wyrobię się z czasem, żeby przyrządzić pyszną kolację. Miałam nadzieję, że spodoba mu się ten pomysł, chociaż miałam pewność, że tak. Piotr jest zawsze głodny po bieganiu...
Minęło kilka godzin, a mój mężczyzna wrócił idealnie w momencie, kiedy skończyłam nakładać do stołu.
- Tylko się szybko umyję i przebiorę. - uśmiechnął się do mnie i skręcił w kierunku łazienki, a mi od razu poprawił się humor. To bieganie naprawdę dobrze na niego działa.
Wyszłam z założenia, że w sumie jego pomysł jest całkiem niezły. Skorzystałam z okazji i sama szybko czmychnęłam do sypialni, żeby przebrać się w jakąś ładną sukienkę. Zastanawiałam się między czarną, a czerwoną i chociaż sama raczej wolałam pierwszą opcję to postanowiłam wybrać czerwień. Piotr zawsze mówi, że kocha jak noszę czerwone rzeczy, więc uczyniłam mu tą przyjemność,a zresztą, przecież to tylko zwykła sukienka. Szybko jeszcze upięłam włosy w jakieś luźną fryzurę, dobrałam biżuterię i wyszłam.
Kiedy już znalazłam się w kuchni Piotr za mną czekał.
- Czerwona... - powiedział i lekko się uśmiechnął.
- Pamiętałam. - odpowiedziałam i usiadłam naprzeciwko niego. - Piotr, zanim zaczniemy jeść... chciałabym coś wyjaśnić.
- Nie denerwuj się Hana. Już ochłonąłem po bieganiu. Wiem, że zachowałem się trochę zbyt porywczo i gwałtownie, ale nie dziw się mi, że jestem o ciebie zazdrosny.
- Nie masz do tego powodów. Chyba zdajesz sobie sprawę, że kocham tylko ciebie.
- Ja ciebie też Hana, przepraszam.
- Też przepraszam.
Od razu potem zaczęliśmy nakładać jedzenie na talerze i rozmawiać już normalnie, bez tego spięcia. Tak bardzo tęskniłam za czymś takim. Wreszcie było tak jak kiedyś.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że mój mąż chyba troszkę za bardzo się rozluźnił i przesadził z winem, chociaż w sumie miał jutro wolne, więc... Wiedziałam, że ja nie mogę sobie na to pozwolić, w przeciwieństwie do niego idę jutro do pracy.
Jakimś cudem dowlokłam go do łóżka i pomogłam mu się przebrać. Sama na szybko pozmywałam naczynia i umyłam się, a potem postanowiłam do niego dołączyć.
Poczytałam jeszcze trochę książkę, ponieważ nie byłam śpiąca. Kiedy już minęło całkiem sporo czasu postanowiłam iść spać, ale jeszcze przed tym jakieś dziesięć minut patrzyłam się na niego. Tak, po prostu patrzyłam na śpiącego Piotra. Wtedy do mnie dotarło jaką jestem szczęściarą i że muszę zacząć to bardziej doceniać, w końcu nie każdy ma przy swoim boku tak kochającego faceta.

czwartek, 8 stycznia 2015

Opowiadanie 2. Część 2.

Dyżur leciał mi wyjątkowo szybko, choć pacjentów było całkiem sporo. Przez natłok pracy nie myślałam chociaż o innych sprawach i nawet to pomogło mi się w pewnym stopniu odprężyć.Siedziałam w gabinecie i czekałam aż wejdzie następna osoba, ale nikt nie zapukał już do drzwi. Chwilę jeszcze wyczekiwałam, a potem uświadomiłam sobie, że to na dziś była już ostatnia umówiona kobieta. Cieszyłam się, że mogę chwilę odpocząć i zregenerować swoje siły. Oparłam się i odchyliłam na obrotowym fotelu i zamknęłam oczy. Nareszcie czułam, że mam spokój... właśnie wtedy nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że omal spadłam z krzesła.
- Hana, masz chwilę? - zapytał Krzysztof i delikatnie zamknął za sobą drzwi do mojego gabinetu.
- Hm, no pewnie... co jest? - myślałam, że będzie chciał skonsultować ze mną jakiś przypadek medyczny czy coś w tym stylu i szczerze liczyłam na to. Miałam nadzieję, że on nie myśli o tym zupełnie przypadkowym spotkaniu w grupie wsparcia, ale chyba się myliłam.
- Ja chciałem... bo wczoraj na tym spotkaniu, ja nie wiedziałem, że ty tam będziesz, nie zrobiłem tego specjalnie, liczyłem, że tam mi pomogą... - zaczął się tłumaczyć, a mi od razu zrobiło się go żal.
- Po prostu się zdziwiłam, nie wiedziałam, że musiałeś przejść przez tak ciężkie chwile i bardzo mi przykro. - współczułam mu z całego serca.
- Z tego co wiem ty też straciłaś kogoś, a poza tym nie chcę współczucia. Właśnie tak bardzo chciałem tego uniknąć, to dlatego nie zwierzam się nikomu z moich problemów. - mówił szybko i głos trochę mu się łamał.
- Rozumiem cię, wiem, dlaczego tam poszedłeś. Zrobiłeś to z takich samych powodów co ja. Po prostu chcesz się wreszcie uporać ze stratą, ale nie możesz.... - również stawałam się coraz bardziej smutna, bo nagle wszystkie uczucia zaczęły do mnie wracać.
Widziałam, że mu ciężko i zdawałam sobie sprawę, czemu nie chciał, żebym go tam widziała. Zapewne chciał zgrywać twardziela, żeby nikt się o niczym nie dowiedział, ale mu to nie wyszło. Może to i lepiej. Może jestem pierwszą osobą przed którą tak naprawdę Krzysztof się otworzył.
Wystarczyło tylko na niego spojrzeć, aby zauważyć, że potrzebuje pocieszenia. Zatem nawet się nie zastanawiając wstałam i mocno go objęłam, a on odwzajemnił mój uścisk. Pewnie od razu zrobiło mu się lżej na sercu, kiedy zrzucił z siebie taki ciężar... mi w sumie też było lepiej. Ta rozmowa była była taka prosta i nagle nie miałam już pojęcia, dlaczego tak się przed nią broniłam i dużo rozmyślałam.
- Dziękuję. - wyszeptał cicho do mojego ucha.
- Polecam się na przyszłość. - odpowiedziałam mu i poklepałam go po plecach, aby dodać otuchy.
Lepszego momentu nie mógł wybrać sobie mój mąż, który właśnie wtedy wparował do mojego gabinetu.
- Przyniosłem ci coś do jedzenia Hana. - spojrzał na nas, a my szybko odskoczyliśmy od siebie. Super, to pewnie wyglądało jeszcze lepiej... jakbyśmy nie chcieli dać się przyłapać, chociaż to był jedynie zwykły i przyjacielski uścisk.
- Przepraszam. - powiedział jedynie Krzysztof i prędko wyszedł z gabinetu. Zdążył tylko jeszcze raz na mnie spojrzeć.
- Co to niby było Hana? - od razu kiedy zostaliśmy sami Piotr wybuchł.
- Zwykły uścisk Piotr. Dowiedziałam się, że on też stracił ważne dla niego osoby i zrobiło mi się szkoda. - powiedział prawdę.
- W ogóle mi się to nie podoba. Wiesz, że nie przepadam za nim. Czy ze względu na mnie możesz trzymać się od niego z daleka? - zapytał lekko zirytowany.
- To będzie dość trudne, bo pracujemy na jednym oddziale. - czułam się jakbym odkryła Amerykę.
- Nie o to mi chodzi. Mówię o takich rzeczach, jakie miały miejsce przed chwilą..
- Piotr, daj spokój. To jest mój kolega z pracy, a ty wyolbrzymiasz..
- Z mojego punktu widzenia wyglądało to trochę inaczej. - mówił całkiem poważnie.
- Aha, w takim razie nie ufasz mi, tak? - zapytałam wreszcie.
- Oczywiście, że ci ufam! - odkrzyknął. - Ale czy ty ufasz mi? - zapytał i wyszedł z sali.
Znowu zostałam całkiem sama i wiedziałam, że nic tu po mnie.
Dzięki Bogu nie musiałam chociaż dzwonić po taksówkę, bo przyjechaliśmy różnymi samochodami. O ironio!

czwartek, 1 stycznia 2015

Opowiadanie 2. Część 1.

Kiedy dojechałam do szpitala zostało mi jeszcze kilkanaście dobrych minut do rozpoczęcia mojego dyżuru. Postanowiłam sobie, że dobrze spożytkuję ten czas i spróbuję znaleźć mojego męża, bo chociaż tyle jestem w stanie zrobić.
Szłam korytarzem do sali pacjenta leżącego na oddziale Piotra, którą wcześniej wskazała mi pielęgniarka, a wtedy zobaczyłam znowu jego - Radwana.Oczywiście, jak zwykle, pojawia się w najmniej trafionym momencie. Wyraźnie chciał ze mną o czymś porozmawiać, on też wiedział, że nasze wzajemne relacje uległy ostatnio zmianie, poprawiły się. Stwierdziłam jednak, że teraz nie na niego czas. Wyznaczyłam sobie wcześniej cel, chciałam znaleźć Piotra i właśnie to mam zamiar zrobić. Zatem zbyłam mojego ordynatora krótkimi słowami "jestem zajęta" i machnięciem ręki, a potem nacisnęłam drzwi do sali, w której znajdował się mój mąż.
- O, hej Hana. - aż ledwo widocznie podskoczył na dźwięk zamykanych drzwi, choć sama mogę przyznać, że nie wymagały tak dużej siły przy zamykaniu, jaką w nie włożyłam.
- Hej Piotr. Gdzie pacjent? - rozglądałam się po całej sali i uświadomiłam sobie, że oprócz naszej dwójki nie ma w niej nikogo więcej.
- Pojechał na badanie, ale zaraz powinien wrócić.. - mówił nawet nie zwracając na mnie uwagi.
- Aaa... - zrobiłam chwilową pauzę i mówiłam dalej - myślałam, że miałeś tu przyjechać na pilną konsultację medyczną, a nie, że już zostajesz...
- Zamieniłem się dyżurem z Falkowiczem, bo musiał wyjść i kogoś szukał na zastępstwo. Pomyślałem, że skoro już tu jestem.... - chyba dopiero pierwszy raz na mnie spojrzał, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Świetnie, tylko mogłeś mi chociaż o tym powiedzieć. - znowu zaczęłam..
- To wyszło po tej konsultacji Hana, a poza tym nie wiedziałem, o której wstaniesz  i nie chciałem cię budzić. - podszedł do mnie bliżej. - I tak wiedziałem, że przyjedziesz na dyżur i wtedy chciałem cię złapać i ci powiedzieć.
- Tak, tylko, że to ja ciebie złapałam...
- To chyba lepiej, że kończymy o tej samej porze, w ogóle dlaczego robisz z tego taką dużą sprawę? - Piotr był kompletnie zbity z tropu i nie miał pojęcia o co ja robię problem, a mi znowu, jak już od jakiegoś czasu, chodziło wciąż o to samo, zaufanie. Tylko bałam się, że to ja nie potrafię zaufać.
- Wiesz, masz rację. Wpadnij do mnie jak będziesz miał przerwę to jeszcze pogadamy, okej? - patrzyłam na niego wyczekująco.
- Oczywiście, że wpadnę do mojej żony, jak tylko będę miał czas, dlaczego w ogóle o to pytasz? - w sumie miał rację, znowu, to było oczywiste. Zawsze do mnie przychodził, więc dlaczego ja o to zapytałam? Idiotka...
- Upewniam się tylko. - odpowiedziałam niepewnie. - Dobra, ale teraz muszę już iść, bo zaraz zaczyna się mój dyżur i będę miała problemy..
- Nie przepadam za tym twoim ordynatorem. - mówił. - Jak tam on ma? Hmmm... Radwan?
- Tak - byłam pewna, że doskonale wiedział, jak on się nazywa.
Piotr zaczął rozmawiać ze mną o nim. Nie podobał mi się w ogóle temat tej rozmowy. Czułam się wtedy bardzo niezręcznie, chociaż tak naprawdę nie miałam najmniejszego powodu, żeby się tak czuć. Czy miałam?
- Piotr, teraz już serio muszę iść, pogadamy potem, pa. - powiedziałam i prawie wybiegłam z pokoju, mijając przy tym pacjenta, który właśnie wchodził. Piotr chciał się ze mną pożegnać i pewnie zdziwiła go moja nagła reakcja, chociaż ogólnie ostatnio często go pewnie zadziwiam. Ciekawe co on w ogóle o mnie myśli w ostatnim czasie.
Pobiegłam, żeby szybko narzucić na siebie lekarski strój i udałam się na dyżur.


Zachęcam do komentowania!