czwartek, 12 lutego 2015

Opowiadanie 2. Część 7.

Minęło kilka chwil, a ja już wysiadałam z samochodu i kierowałam się w stronę wejścia do budynku. Nawet nie wiem jakim cudem znalazłam się tu tak szybko.
- I co z nią? - już po pięciu minutach od mojego przybycia do szpitala powiedziałam do Piotra. Doskonale wiedziałam, gdzie mam się kierować, aby go znaleźć, więc i to poszło mi naprawdę sprawnie. 
- Co ty tutaj robisz? Tylko nie mów, że przyjechałaś z Tosią. - przeraził się. 
- Oczywiście, że nie. Zostawiłam ją z Przemkiem.
- Jej stan jest krytyczny. - kiedy dowiedział się z małą postanowił od razu przejść do rzeczy. Był bezpośredni i to w nim lubiłam. - Najbliższe doby będą decydujące. 
- Nie myślałam, że jest z nią aż tak źle. - złapałam się za głowę. - Ale co się właściwie stało?
- Sam do końca nie wiem. Powiedzieli mi tylko, że miała wypadek i to bardzo poważny jak widać. Mówili, że jej samochód nadaje się już tylko na złom.
- No, a co z osobą, z którą się zderzyła? - wszystko pomału zaczęło do mnie docierać. 
- Zabrali go do innego szpitala, ale ratownicy mówili, że jego samochód był  dużo większy i bardziej go ochronił. Jego stan nie jest poważny.
Wymieniliśmy między sobą jeszcze trochę zdań. Obgadaliśmy również to, co powiemy Tosi. Jej mama nie mogła przecież tak po prostu zniknąć, mała z pewnością będzie o nią pytać. 
Potem nie mieliśmy już czasu na rozmowę. Przyglądaliśmy się Magdzie z za szyby. Latoszek dokładnie oceniał jej stan zdrowia i razem z Agatą szybko podejmowali decyzje. Zlecali najpotrzebniejsze badania.
Pół godziny później mama małej Antoniny była już podłączona pod cały sprzęt. Nie mogła nawet samodzielnie oddychać. Jej stan był naprawdę ciężki. Patrząc na nią zastanawiałam się czy z tego wyjdzie i jak długo to potrwa, a przede wszystkim co teraz. 
- Halo? - moim rozmyśleniom przeszkodził telefon. 
- Hej. - odezwał się Przemo. 
- Coś się stało? - od razu zaczęłam się denerwować. Bałam się, że coś z Tosią. Widziałam tylko same czarne scenariusze, ale to przez obecną sytuację. Nie ma chyba zresztą się czemu dziwić. 
- Nie, spokojnie, wszystko gra. Mała zdążyła się już obudzić i pytała o was, ale powiedziałem, że musiałaś jechać i wrócisz. Spokojnie, nie pisnąłem słówka o Magdzie. 
- Dzięki Bogu. - odetchnęłam. Byłoby źle, gdyby pięciolatka dowiedziała się o tym w taki sposób. 
- No... i dzwoniła do mnie Ola. Została pilnie wezwana do szpitala i muszę wracać do Frani. Wezmę po prostu młodą ze sobą i chyba już zostanie u nas na noc, bo bezsensu po nocach ją potem ciągać, a już późno. Nie przeszkadza ci to?
- Jasne, że nie. W sumie to bardzo dobry pomysł. Dziękuję.
- Jestem przecież twoim bratem, nie ma za co. - odparł łagodnie do słuchawki. - A tak w ogóle to co z nią?
- Nie jest najlepiej, a szczerze? Chyba nawet bardzo źle. Jest cała połamana, liczne urazy wewnętrzne, nie oddycha samodzielnie... - zaczęłam wymieniać. - Najbliższe doby będą decydujące. - powtórzyłam zdanie, które wcześniej wypowiedział mój mąż.
- To naprawdę poważna sprawa. Nie martw się, będzie okej. - próbował chyba mnie trochę podnieść na duchu, ale ja naprawdę byłam na to zbyt przybita. - Dobra, ale teraz już naprawdę muszę iść, bo Ola za mną czeka. 
- Pewnie, leć. Dziękuję. - odparłam znowu. 
- Już to mówiłaś. Poza tym nie musisz mi ciągle dziękować. 
- Ale chcę.- odparłam i odczekałam chwilę. To był już koniec rozmowy. Upewniłam się, że Przemo zakończył połączenie, zablokowałam telefon i pośpiesznie schowałam go do mojej torebki.
Kolejne dwie godziny spędziliśmy na korytarzu. Nie pozwolili nam nawet do niej wejść i kategorycznie tego zabraniali. Cały czas przy niej czuwali i podłączali coraz to nowe rzeczy. My po protu patrzyliśmy się siedząc jednocześnie na tych niewygodnych krzesłach. W tym momencie czułam się chyba pierwszy raz naprawdę jak pacjent (a raczej jego rodzina), a nie lekarz, który pracuje w tym szpitalu. Nie było to za przyjemne uczucie zarówno dla mnie, jak i mojego męża, ale nic nie mogliśmy na to poradzić. Byliśmy bezradni.
Nagle jej stan drastycznie się pogorszył. Lekarze natychmiast zauważyli tą zmianę i zaczęli ją reanimować. Ja i Piotr od razu wbiegliśmy na salę. Nie mogliśmy przecież po prostu się przyglądać i udawać jakby nigdy nic. 
- Piotr, Hana, nie teraz! Wyjdźcie! - krzyknęła Agata, podbiegając od drugiej strony do Witka, który już zaczął akcję reanimacyjną. 
- Zróbcie coś! - krzyczał przerażony Piotr podbiegając do łóżka. Uczyniłam zresztą to samo.


Opowiadanie trochę dłuższe, wzięłam pod uwagę wasze komentarze. W następnym tygodniu zaczynam ferie, więc może pojawi się coś więcej, ale nic nie obiecuje. 
Mam nadzieję, że wam się podobało, a zakończenie w odpowiednim momencie z pewnością skłoni was do dalszego czytania. 
Wyrażajcie swoją opinię, biorę wasze słowa pod uwagę i staram się poprawić. Komentujcie! :)

8 komentarzy:

  1. Świetne! Bardzo się cieszę, że ta część jest dłuższa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super fajny blog dopiero dziś go odkryłam czekam na next wejdziesz do mnie susan-here.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, ze zostaniesz ze mną na dłużej. :)

      Usuń
  3. Ciekawe czy Magda przeżyje? Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie sama mam ten dylemat, nie wiem jeszcze czy ja oszczędzę..

      Usuń