wtorek, 23 czerwca 2015

Opowiadanie 2. Część 14.

Byliśmy za bardzo szczęśliwi. Wszystko, co nas otaczało też. Wiedziałam, że po prostu jest aż za dobrze, że jest trochę jak w bajce, a ona kiedyś się kończy. Liczyłam jednak, że pobędziemy w takiej bańce mydlanej, odizolowani od problemów, trochę dłużej. Niestety, ktoś musiał ją niespodziewanie przebić, a my z całą siłą runęliśmy na ziemię, To był bolesny upadek i zdecydowanie zbyt wczesny. - właśnie to były pierwsze myśli, które wypłynęły z mojej głowy, gdy wreszcie odzyskałam przytomność w szpitalu. Tylko myśli, bo na ten moment nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Ile czasu byłam nieprzytomna? Czemu wierzyłam, że wszystko pójdzie dobrze, skoro wiedziałam, że w moim życiu zawsze coś się wali? Przestańcie krzyczeć! Wszystko huczy mi w głowie! Uciszcie się! Nie wytrzymam tego! Dlaczego nic nie czuję?!

*dzień wcześniej*

Po kilku godzinach siedzenia i układania tych ubranek naprawdę bolał mnie mocno kręgosłup. Piotr robił wszystko, co w mojej mocy, żeby mnie odciążyć. Zajmował się małą i dopilnował tego, żeby mi nie przeszkadzała  nawet na chwilę, bo chciał, żebym wreszcie odpoczęła. Potem, kiedy zasnęła, przyszedł do mnie i zrobił mi długi masaż. Właśnie tego w tamtym momencie najbardziej potrzebowałam i wydaje mi się, że nie tylko ja, ale większość kobiet w zaawansowanej ciąży. Mam tylko nadzieję, że na świecie jest więcej takich mężczyzn, jak mój Piotr, żeby inne ciężarne panie też nie były pokrzywdzone. 
Odpłynęłam w jego dotyku. Było mi tak wygodnie i błogo. Proszę, niech ta chwila się nie kończy! Skończyła się...
- No już, co za dużo to niezdrowo. - skierował słowa w moją stronę, kiedy tak brutalnie po prostu przerwał najlepszy moment tego dnia. 
- Nie, nie, proszę, jeszcze chwilę! - domagałam się. Nie chciałam tego kończyć, mogłabym tak trwać wiecznie. 
- Idę zajrzeć do Tosi, a ty wróć już na ziemię, kochanie. - pocałował mnie w czoło i wyszedł z sypialni. Był nieugięty, a szkoda. Liczyłam na jeszcze chociaż kilka minut przyjemności. Przeliczyłam się. Ma racje, czas wrócić na ziemię... chociaż jeszcze nie teraz. Może za dwie godzinki...
- Mmm... - wydałam cichy pomruk, kiedy trzy godziny później otworzyłam oczy. Od razu było mi lepiej. Ta drzemka zregenerowała moje siły. Ogólnie coraz ciężej znosiłam ciążę, byłam już wyczerpana. Z dnia na dzień musiałam coraz więcej odpoczywać. Bardzo, ale to bardzo uciążliwe, jednak pocieszałam się faktem, że jestem już na półmetku.
Zastałam przyjemny widok, kiedy wyszłam z pokoju i udałam się do salonu. Piotr i Tosia zrobili sobie bazę z fotelów, kanapy, koców i poduszek. Wyglądało to naprawdę dobrze i byłam pod wrażeniem.
- Jadę na szybkie zakupy, zaraz wracam. - powiedziałam, kiedy tylko otworzyłam lodówkę. Zazwyczaj to była specjalność mojego męża, ale nie chciałam przerywać tej jego chwili z córką.
- Nie, nie. Zostajesz w domu, ja pojadę. - odwrócił się w moją stronę i powiedział.
- Przestań, ty zazwyczaj jeździsz. Jak raz będzie moja kolej to nic się nie stanie. Poza tym chyba nie chcesz przerywać tak super zabawy z Antosią, prawda? - uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że dziewczynka będzie po mojej stronie.
- No właśnie! - odparła natychmiast według moich przypuszczeń. - Tato zostań!
Upierałam się z nim jeszcze chwilę, ale nie miał wyjścia i musiał się zgodzi, bo był przegłosowany, znowu. Ustaliliśmy, że pojadę do najbliższego sklepu, a oni będą mi machać przez okno cały czas, dopóki nie stracą mnie z oczu.
Wyjechałam z parkingu pod domem i wjechałam na drogę. Nie było prawie w ogóle ruchu, więc trochę przyspieszyłam. Odnalazłam ich wzrokiem w oknie i zaczęłam machać w ich kierunku, a oni w moim. Trwało to zbyt długo, trochę odpłynęłam, zapomniałam, że prowadzę. Patrzyłam się tylko szczęśliwa w to cholerne okno zamiast na drogę. Zbyt długo.

* * *

Huk. Zderzenie, znowu huk. Zderzenie. Ból. Już nie prowadzę. Leżę. Boże dziecko, chcę wstać, ale nie mogę się ruszyć. Co z dzieckiem?
Piotr już chwilę później był przy mnie. Zebrali się gapie. Mój mężczyzna poprowadził całą akcję. Kazał komuś dzwonić po pomoc, a sam od razu znalazł się przy mnie.
- Hana, Hana! Nie zasypiaj! Słyszysz? - krzyczał do mnie, ale nie potrząsał moją głową. Wiedział, że mógłby w taki sposób jedynie pogorszyć mój stan.
- Piotr! Dziecko... - zaczęłam, nie miałam już siły, usypiałam.
- Co?! - krzyczał bardzo głośno.
- Ja.. nie czuję go, ruchy, nie czuję jego ruchów... - wydusiłam z siebie ostatkiem sił.
- Hana nie śpij! Słyszysz?! Nie śpij! - krzyczał chwilę, a potem już nie wiem. Ostatecznie nie posłuchałam się go, nie mogłam.
- Przepraszam, Piotr... - zasnęłam.



Mam nadzieję, że taka długość wam odpowiada. Mega dziękuję Sylwii, która mnie zainspirowała do takiego zwrotu akcji. W sumie wiedziałam, że robi się trochę nudnawo, ale nie byłam pewna jak to zmienić. Naprowadziłaś mnie i ta część prawie sama się napisała. Jeszcze raz dziękuję, a inni mogą także pomóc mi w ten sposób! Jakiekolwiek macie sugestie to piszcie. Sami widzicie, że z nich korzystam.
Komentujcie, komentujcie!
Patrycja

10 komentarzy:

  1. Piękne opowiadanie.Mam nadzieję że Hana i dziecko przeżyją.<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, a co do Hany i małego to się zobaczy. < 3

      Usuń
  2. Też mam nadzieję, że przeżyją. Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z nexta jak na razie to się i tak dużo nie dowiesz, ale zachęcam do czytania! :)

      Usuń
  3. Kiedy następna część?

    OdpowiedzUsuń
  4. chujowa jestes, unfollow

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na next, a część cudowna

    OdpowiedzUsuń